Klucz do Kamiennej Róży

Są książki, do których lubię wrócić. Po latach. Bogatszy o nową wiedzę, doświadczenia, lektury. „Po co to czytasz?”, pytają mnie, „Przecież już to znasz”. To prawda. Ale mogę teraz odczytać na nowo. Mogę zwrócić uwagę na szczegół, który wcześnie mi umknął. Tak jak oglądając obraz po raz któryś zaczyna się dostrzegać rzeczy drugo- lub trzecioplanowe, w których nierzadko autor zawarł coś, co podpowiada nam interpretację, pozwala odczytać coś w obrazie dodatkowo, ukazać go w nowym świetle.
    Tak na przykład uświadomiłem sobie, że wbrew tym wszystkim porównaniom do „Utopii” Morusa i „Podróży Guliwera” Swifta, „Grimus” nie jest opowieścią o budowie raju i jego zniszczeniu. Jeśli główny bohater przemierza wyspę w towarzystwie grabarza imieniem Virgil, to nie może być raj, lecz piekło, które Dante zwiedza prowadzon przez Wergiliusza. Szczegół, który piętnaście lat temu umknął mi z powodu natłoku innych symbolicznych odniesień. Teraz mogłem też dzięki temu lepiej się przyjrzeć jak Trzepoczący Orzeł, Indianin z plemienia Axonów (przypuszczalnie mocno fikcyjnego) poznaje Cielęcą Wyspę (Calf Island – odniesienie do Złotego Cielca) wędrując poprzez jej kolejne kręgi, a każdy z nich potworniejszy od poprzedniego: plaża z parą Jones – O'Toole, Las Cielęcy i gorączka endymionów, miasteczko Ch. z jego nieśmiertelnymi, pogrążonymi w swych obsesjach mieszkańcami, czarny dom Liv i wreszcie Grimus z Kamienną Różą.
    Większa część fabuły związana jest z Wyspą Cielęcą. Oczywiście nawiązuje ona do biblijnego fałszywego idola wskazując Grimusa, władcę wyspy, jako demiurga, boga ułomnego. Chyba jednak jest bardziej istotne, że miejsce to jest wyspą. Dlaczego nie górską kotliną, lub niedostępnym płaskowyżem? Oczywiście, można rozważać wyspę jako archetyp miejsca izolowanego (słowo izolacja nawiązuje do łacińskiego insula, czyli wyspa), lecz to akurat wynika z morskich korzeni naszej kultury. Bardziej wydaje mi się być to związane z faktem, że powieściowy przewodnik nosząc imię Wergiliusza namiętnie cytuje i nawiązuje jedynie do Shakespeare'a. Nie dawało mi to spokoju przy aktualnej lekturze, aż do momentu, gdy w rozmowie na zupełnie inny temat ktoś wymówił jedno, nietypowe imię: Prospero. Bo też „Grimus” jest trawestacją „Burzy”. Cudną, bo nienachalną. Nienachalną do tego stopnia, że niedostrzegalną w pierwszym czytaniu.
    Jest jeszcze jeden schemat, według którego można oczytać tę powieść. To schemat „Zamku” Kafki. Trzepoczący Orzeł w charakterze geometry i Grimus jako Klamm. Ale wyłom w schemacie następuje w momencie konfrontacji i można byłoby to potraktować jako alternatywne zakończenie „Zamku”. Autor na pewno nie miał na myśli nawiązania do Kafki, ale spodobała mi się taka zabawa w poszukiwanie wzorca, którego tam autor nie zawarł.
    To trochę jak dziecięca zabawa w odkrywanie znajomych kształtów w poszarpanych konturach chmur. To wyrwanie się ze szkolnego schematu „co autor miał na myśli” i dopasowywania swoich myśli do edukacyjnego klucza wbrew własnym odczuciom. Czy wolno mi tak uczynić? Czy nie jest niczym niestosownym doszukiwać się sensów, których w utworze nie przewidziano? Samo zadanie tego pytania jest objawem spętania umysłu. A dlaczego nie?! Czytelnik, według teorii, które wspiera profesor Umberto Eco, jest niezbędnym podmiotem semiozy i nieomal równouprawnionym autorowi. Innymi słowy: autor pisze utwór jako znak mający przekazać jakąś informację, niepełną, konieczną do dopełnienia przez kontekst i doświadczenie czytelnika modelowego, a czytelnik empiryczny, zgodnie ze swoimi uwarunkowaniami odczytuje utwór. Nie zawsze (a raczej - prawie nigdy) nie jest to odczytanie doskonale pasujące do tego, co odczytałby czytelnik modelowy. No ale takie jest prawo czytelnika empirycznego - odczytać po swojemu i nadać swój sens. Oczywiście myśl ta może zawieść nas na manowce i w rezultacie czytelnik odebrawszy z utworu treść domniemaną, „nieautoryzowaną”, może się poczuć dotknięty i zwrócić przeciw twórcy. A z tym już nie ma żartów.
   O czym przekonał się autor „Grimusa”, gdy po interpretacji innej jego powieści za jego głowę wyznaczono cenę dwóch milionów dolarów. Kurs tejże głowy ostatnio wzrósł o ponad połowę.

PS.
Do „Grimusa" pewnie kilka razy wrócę, gdyż jest ta powieść świetnym modelem do ukazywania pewnych mechanizmów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

Śpiulkolot a sprawa polska

O wykręcaniu ludziom numerów

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje