Pies imieniem Brutus

Czy zwróciliście kiedyś uwagę jak wiele psich imion pochodzi od postaci rzymskiej historii? Pomijam tu kultowego Reksia, który pochodzi od funkcji rex, czyli króla. Zresztą Reksów teraz jakby mniej. Za to na trawnikach co rusz słychać, gdy przywoływany jest Cezar, Nero, czy Brutus. Ponieważ psie imię winno mieć dwie sylaby i w jednej z nich głoskę „r”, rzymskie imiona są jakby najbardziej predestynowane do nadawania ich sympatycznym czworonogom.
    Choć gdybym miał być purystą, to musiałbym stwierdzić, że Cezar nie było imieniem, lecz przydomkiem Gajusza z rodu Juliuszów. I – ciekawostka – Cezar nie był cesarzem, mimo, że to słowo pochodzi od jego imienia i wszystkie poczty cezarów rozpoczynają się od jego postaci. Formalnie był on dożywotnim dyktatorem republiki. Wprawdzie był moment, gdy próbowano koronacji, ale nie został on dobrze odebrany. Cała ta sytuacja była przykładem talentu dyplomatycznego Cezara. Otóż w czasie igrzysk Marek Antoniusz wręczył mu diadem monarszy, w przypadku aplauzu, miał go Cezar przyjąć. Stało się jednak inaczej, gdyż lud rzymski lubił silną władzę, lecz słowa rex nienawidził. Głuche milczenie publiczności zgromadzonej w cyrku oznaczało, że trzeba zrealizować plan B – Cezar zdecydowanie odmówił przyjęcia monarszej (nie)godności i tym samym zjednał sobie sympatię tłumu. Gra była tak ustawiona, że Cezar przegrać jej nie mógł.
    Gorzej było z senatem. Starzy i doświadczeni patrycjusze nawet z umysłami nadwątlonymi demencją byli mniej podatni na manipulację niż cyrkowa publika. Wiedzieli o co toczy się gra: Cezar został czwarty raz pod rząd dyktatorem i to dożywotnim, mimo iż był to tytuł jedynie tymczasowy nadawany na okres wyjątkowego zagrożenia republiki. Teraz dyktator stał się zagrożeniem dla republiki i nie widząc innego wyjścia pewna grupa powzięła zamiar jego fizycznej likwidacji.
    Jak wiemy rzecz miała miejsce w marcowe idy, czyli około połowy marca roku czterdziestego czwartego przed naszą erą. Cezar wkroczył do sali posiedzeń senatu i zasiadł na złoconym krześle. Zamachowcy rzucili się nań zgrają – nie bójmy się tego słowa. Cezar zmarł raniony dwadzieścia trzy razy. Sam też ranił co najmniej jednego z zamachowców. Choć istnieje wersja, że się nie bronił, lecz zasłonił jedynie togą. Stoi to jednak w sprzeczności z temperamentem Juliusza. Podobnie jak w sprzeczności stoją z nim ostatnie słowa Cezara, które przeszły do legendy. Miał je wyrzec widząc swego usynowionego przyjaciela, Marka Brutusa: „I ty Brutusie przeciw mnie?”. I tu zaczyna się nasze zastanowienie.
    Załóżmy, że nie wiemy nic o Cezarze, jego życiorysie i profilu psychologicznym. Mamy człowieka, który dostaje dwadzieścia trzy razy nożem od kilku osób. Czy miałby czas i ochotę formułować takie sentymentalne teksty pasujące do telenoweli, lub chińskiego kina wu xia? Nie bardzo. Dogorywający człowiek w szoku jest w stanie wyksztusić tylko kilka sylab. Zatem „Et tu Brute contra me?” jest trochę przydługawe i możemy je odrzucić. Może zatem inna wersja: „Et tu mi fili?...”, „I ty mój synu?...”. No nie dajmy się zwariować. Gajusz Juliusz dobrze wiedział, że Brutus nie pała doń afektem. Usynowienie tego senatora było ruchem polityczno-prawnym, nie porywem serca. Czasami zastanawiam się, czy Gajusz nie adoptował go po to, by w majestacie rzymskiego prawa przełożyć go przez kolano i zlać mu dupę w ramach „karcenia dzieci”. Ale może to kiepski dowcip. Profesor Tkaczuk twierdzi nawet, że ostatnie słowa brzmiały „Ista quidem vis est!”, „To jest przemoc!”. Lubię pana profesora, ale mnie nie przekonał. Może dlatego, że mam bardziej realistyczne wyobrażenie na temat tego jak wygląda sytuacja, gdy kilka osób chce sprzedać komuś kosę, a ten ktoś bardzo chce żyć.
    Wróćmy do konającego. Wiemy, że broczy krwią, jest w szoku (w sensie fizjologicznym) i widzi Brutusa. Teraz musimy odwołać się do faktów dotyczących osoby Cezara. Ma młodą (w miarę) żonę. Za dwa dni rusza na wschód wiodąc armię na wojnę. Do sali senatu wchodzi zatem człowiek silny, mający dla kogo żyć, wódz armii. Nie złamany życiem starzec, jakby się to niektórym wydawać mogło. Dlatego też wariant mówiący tym, że nie pozostawał dłużny swoim napastnikom i rylcem do pisania zranił pierwszego z nich, pasuje mi bardziej, niż bierne kulenie się pod togą.
   Rzecz kolejna – w jakim języku mógł wypowiedzieć ostatnie słowa? Większość zapytanych wzruszyłaby ramionami i odparła: no pewnie, że po łacinie, wszak to język Rzymian. No niestety nie jest to takie oczywiste. Językiem rozpowszechnionym wśród arystokracji była greka. W dodatku Cezar młodość i sporą część dorosłego życia spędził na wschodzie, gdzie greka była językiem zarówno potocznym, jak urzędowym i dyplomatycznym. Człowiek w takiej sytuacji używa języka takiego, jaki jest dlań instynktowny, najłatwiejszy do użycia. I była to przypuszczalnie właśnie greka. Co zatem powiedział? Gdyby chciał powiedzieć „I ty mój synu?” brzmiałoby to „καὶ σὺ τέκνον[kai sy teknon].
    A skąd w ogóle możemy wiedzieć co powiedział? Od jednego z zamachowców. Tylko oni mogli go usłyszeć, reszta stała daleko zaskoczona, lub darła się w niebogłosy: „Straż!” i „Niech ktoś wezwie lekarza!”. Zabójca zapamiętał słowa, które padły w czasie szamotaniny i przekazał je wszystkim. A jeśli się przesłyszał?
    Greckie słowo „kυων” znaczy „pies”. Cezar do Brutusa mógł powiedzieć „kυνος τέκνον!” [kynos teknon], „psi synu”, czyli w przełożeniu na naszą ekspresyjną mowę „Sukinsynu!...”. I to wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, gdyż najlepiej pasuje zarówno do postaci Gajusza Juliusza, jak i do sytuacji, gdy samotny człowiek walczy o życie ze zgrają nożowników. Agresja (w tym słowna) jest bardziej prawdopodobna, niż melodramatyczne analizy zdrady „synowskiej”.
    Wydaje się, że właśnie dzięki przesłyszeniu zapamiętano i zapisano te słowa. Bo nie pasowały do sytuacji. Bo spodziewali się przekleństw i słów gniewu. W historii zasztyletowano setki władców. Większość z nich powiedziała umierając to co i my powiedzielibyśmy w takiej sytuacji, gdyż nóż tak samo boli wielkiego przywódcę i marnego inżyniera. To samo ludzkie ciało odziewa te postacie. To co usłyszał zamachowiec nie pasowało do tego, czego oczekiwał. Gdyby usłyszał to, co Cezar naprawdę powiedział, nie zapisano by tego.
    Paradoks zatem polega na tym, że z dużym prawdopodobieństwem znamy prawdziwe ostatnie słowa Gajusza Juliusza Cezara tylko dlatego, że ktoś je źle usłyszał.
    Odczytywanie dziejów z kart historii wymaga biegłości w sztuce nie-porozumienia.

PS.
Post powstał wyłącznie dzięki inspiracji pewnej znajomej filolog klasycznej, która chętnie podjęłaby pracę w swoim zawodzie. Lub zbliżonym.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

Śpiulkolot a sprawa polska

O wykręcaniu ludziom numerów

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Paranormal Wilkowyje