Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Piosenka roku 2014

Obraz
Zbiera się ludziom na koniec roku na różne podsumowania. Wpisując się w ten nurt chciałem Wam napisać jaki utwór muzyczny określiłbym moją „piosenką roku”, czy też który z albumów byłby moim „płytą roku”.    Okazało się, że albumy takie są dwa. Nie potrafię powiedzieć teraz, który  z nich podoba mi się  bardziej. Nie potrafię powiedzieć, który z utworów bardziej zasługuje na pokreślenie go „piosenką roku”, choć to określenie jest z gruntu fałszywe, gdyż jeden utworów jest instrumentalny. Zatem zaprezentuje je w kolejności alfabetycznej.    Pierwszy zatem BRUNT z Guernsey, niezwykle dziwnej wyspy na Kanale La Manche, która leżąc o rzut beretem od francuskiego wybrzeża podlega koronie brytyjskiej, lecz nie należy do Unii Europejskiej. Z resztą, nie jest ważne komu kłaniają się mieszkańcy tej wyspy, lecz jak zaczarowaną muzykę BRUNT potrafi zagrać. Na swoim debiutanckim albumie o tytule „Brunt” oferują cudną odtrutkę na pop-rockowe zagubienie. Silny, gęsty stoner-rock, w którym gita

Ćwiczenie z niebycia sobą

Patrick Modiano w swoim eseju laureata literackiej Nagrody Nobla stwierdza, że pisarz (szerzej – autor) nie może być własnym czytelnikiem. Że jego odbiór utworu, który napisał, zawsze jest odbiorem technicznym, a nie podążaniem za tekstem. Nie jest to specjalnie odkrywcza myśl, ale powoduje, że zaczynamy myśleć nad taką sytuacją, w której autor mógłby być swoim czytelnikiem.     Jak to uczynić? Autor zawsze ma w pamięci ideę, zamysł, informację pierwotną, którą zamienia w kod. W tekst. W efekcie czytania swojego tekstu nie przetwarza go, ale od razu powraca do źródłowej informacji. Nie wie, co napisał, bo przesłania mu widok to co napisać chciał. Musiałby zapomnieć pierwotnej informacji, inspiracji i odkrywać swój tekst jako tekst innego człowieka. Ale czy wtedy byłby dalej jego autorem? Pozostawmy to pytanie na boku i zastanówmy się jak technicznie rozwiązać takie zagadnienie. Czy autor może napisać coś, czego nie rozpozna? Co będzie musiał interpretować, przetwarzać, zgadując zamia

Ćwierć wieku później

Czy tak wygląda staczanie ku starości?     Dziś rano, jadąc do pracy pociągiem, poczułem gwałtowny niepokój. Nie mogłem sobie przypomnieć imienia Borgesa. Czarna dziura w pamięci, a po niej nazwisko argentyńskiego mistrza. I przemożna potrzeba przypomnienia sobie, aby udowodnić samemu sobie, że można pokonać erozję pamięci, że to przypadkowy kiks mózgu, a nie ordynarna skleroza. Zatem nie wprost. Zatem bibliotekarz z „Imienia Róży”. Niewidomy Jorge z Burgos. Jorge!    Jakże zmyślnie skomponowana jest ta postać, która zawiera cztery elementy odnoszące się do Borgesa: imię tożsame, podobieństwo dźwiękowe nazwiska do nazwy miasta hiszpańskiego (Burgos), ślepota, która dotknęła Argentyńczyka u schyłku życia oraz biblioteka, której idealny model Borges zapostulował, a Eco opisał jej parafrazę.    Piękna transpozycja J. Borgesa na niewidomego bibliotekarza nie mogła być przez mnie rozpoznana, gdy czytałem tę powieść po raz pierwszy, ćwierć wieku temu. Nawet nie wiedziałem, że

Dobór nienaturalny

Nie wspomnę kto, może Dawkins, wykoncypował równoległość zachowań genów i pewnych jednostek informacyjnych, które nazwał memami. Wskazał, ze jedne i drugie „walczą” o swoje nisze, które zapełniają samoreplikującymi kopiami. Aby wspomóc jakoś zajmowanie tych nisz geny konstruują sobie pewne opakowania , czy też wehikuły w postaci organizmów. Okazuje się, że wyższe organizmy urządzają sobie nisze na niższych organizmach (drapieżcy) a niższe – na wyższych (pasożyty). Ciekawe.     W memetyce jeszcze nie dorobiliśmy się takich klasyfikacji jak w biologii, ale dzięki tej ostatniej możemy już z daleka ujrzeć pewne prawidłowości.     Oto Adam Smith w swoim „Bogactwie narodów” odwołuje się do konieczności edukacji, argumentując, że naród edukowany mniej podatny jest na uniesienia i zabobon, który często ciemne narody zaburza.     Niby racja. Powszechność druku rozwiała pewne zmory, które motały ciemne zasłony wokół tak oczywistych rzeczy, jak przekaz Pisma Świętego. Gutenbergowi należy dzięko

Narracja imperialna

Nauczono nas w szkole patrzeć na historię z punktu widzenia Polski. I dobrze. Bo Polakami jesteśmy i z tym krajem winniśmy się identyfikować. Jego historię mieć jako swoją. Ale niedobrze jest popadać w szowinistyczny solipsyzm uważając, ze jesteśmy jedynym narodem godnym uwagi historycznej, a całe dzieje europejskiej cywilizacji kręcą się wokół naszej mlekiem i miodem płynącej krainy.     Wielkim atutem „Pieśni Lodu i Ognia” G. R. Martina jest zastosowany przezeń mechanizm narracji. Widzimy rozwój globalnej sytuacji śledząc losy bohaterów znajdujących się w różnych miejscach geograficznych, w różnych warunkach, w działających w odmiennych układach politycznych, po przeciwnych stronach barykad. Dzięki temu wyrabiamy sobie pogląd na temat całokształtu sytuacji, nie budujemy czarno-białych podziałów i jednostronnych sympatii.     Podobnie dzieje się, gdy czytujemy historyków opisujących dzieje z innych perspektyw (nota bene wytworzył się ostatnio taki modny nurt zwany global history , al

Kapitanów dwóch

Jest zawsze pewnego rodzaju wyzwaniem dla autora wytworzenie osobowości bohatera, tak, by posiadała wyraziste cechy, które uczynią z niego istotę choć podobną do człowieka.     Chodzi o to, by gangster nie miał jedynie blizny na twarzy i papierosa w ustach, albo by książę nie był woskową figurą na białym koniu, który walczy dzielnie, rządzi sprawiedliwie i kocha namiętnie. Oczywiście postaci wymienione winny mieć te cechy, by danemu celowi fabularnemu stało się zadość. Ale winny mieć także kilka cech drugorzędnych, które są niczym rysy twarzy pozwalając odróżnić jedną osobę od drugiej.    Weźmy przykład, na którym widać to najdobitniej: Horatio Hornblower kontra Jack Aubrey.     Trudno wyobrazić sobie podobną sytuację: dwa cykle powieściowe cieszące się uznaniem i oba ekranizowane, mówiące właściwie o tym samym. W obu przypadkach mamy historię kariery dowódcy okrętu Royal Navy (brytyjskiej marynarki wojennej) w czasie wojen napoleońskich. Postronnemu czytelnikowi, nie bę

Konkluzja wujka Staszka #4: Sztuka w cieniu cyca

W Krakowie rozpoczęła się kolejna edycja festiwalu Unsound. Jest to jedna z najważniejszych imprez tego typu w Europie. Wielkie święto muzyki eksperymentalnej, radykalnej w swym poszukiwaniu granic i nowych terytoriów. Nawet więcej niż tylko muzyki – Sztuki Eksperymentalnej i Zmuszającej Do Myślenia, gdyż kooperacja Jana Klaty i V/Vm w postaci spektaklu „Ubu Król” w reżyserii pierwszego i oprawie muzycznej drugiego to Sztuka. Dla chętnych: 19.10.2014 w Teatrze Starym. Szkoda, że mnie to minie.     Ale któż prócz małe garstki zapaleńców wie, że startuje Unsound? Garstka słuchaczy PR2, którzy zauważyli krótkie wypowiedzi promocyjne pani dyrektor festiwalu. A tymczasem o Unsound dwa lata temu pisali wszyscy. Jako przykład podam dwa fragmenty artykułów: 400 tysięcy złotych przekazało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego na dofinansowanie Unsound Festival w Krakowie. Tymczasem okazało się, że jedną z gwiazd festiwalu będzie amerykański zespół aTelecine, w którym występuje gwia

Drugie Pomieszanie Języków: wejście Rady

    Co gorsza, w sprawę obrony właściwego rozumienia pojęcia haker zaangażowano Radę Języka Polskiego. Innymi słowy: wezwano husarię. Cóż mógłbym powiedzieć o opinii wydanej przez Radę? Jeśli kontynuować sarmacką metaforę, to moja opinia o tej opinii brzmi: Korsuń , Piławice i Ujście jednocześnie.     Aby pozostać uczciwym, zacytuję tu Poradę językową pt. „ Haker ”: Do RJP nadszedł następujący list: „Witam, ostatnio sprawdziłem w słowniku Wilga udostępnianym w portalu slowniki.onet.pl słowo „haker”. Oto wynik, który uzyskałem: rz. mos I, lm M. ~erzy ‘osoba włamująca się do programów komputerowych’ Nie jest to prawda. Wg języków zagranicznych: [tu następuje cytat z Jargon File, który przetłumaczony jest na początku poprzedniego postu ]. Co mogę zrobić lub zrobić może Rada, aby naprawić ten błąd? Prowadzi on do wielu pomyłek, szczególnie w mediach, które wykorzystują słowo „hacker” w ujęciu negatywnym, powodując zamieszanie wśród odbiorców”. Odpowiedział na niego przewodniczący RJP:

Drugie Pomieszanie Języków: haker

    Wracam z rozważaniami na stare śmiecie: do nie-porozumienia. Tym razem, o dziwo, wywołanego celowo. I to w dodatku przez organ i osoby, po których bym się tego nie spodziewał, lub przynajmniej spodziewał najmniej.     Chodzi mianowicie o znaczenie słowa hacker (pol. haker ). Najpierw pozwolę sobie przedstawić moje znaczenie, które opieram na Jargon File.     Ergo - muszę najpierw wytłumaczyć czym jest Jargon File . Jest to mianowicie  słownik gwary komputerowej wzbogacony o dodatki, które są niejako kodyfikacją legend założycielskich wczesnej kultury hakerów.     Spróbuję zacytować Jargon File tłumacząc fragment hasła „ hacker ”: Haker : [początkowo: osoba wykonująca meble przy użyciu siekiery] 1. Osoba poznająca szczegóły programowalnych systemów i odkrywająca sposoby rozszerzenia ich możliwości, w przeciwieństwie do normalnych użytkowników, którzy preferują minimalne zapoznanie z ich możliwościami. RFC 1392 (Słownik Użytkowników Internetu) definiuje go jako „osobę czerpi

Tańczyłem na prapremierze

Na początek wyjaśnijmy to sobie: nie lubię muzyki zespołu ABBA, nie lubię teatru tańca, a na samym tańcu znam się jak świnia na gwiazdach. Ale prapremierowy spektakl „I have a dream”, na którym znalazłem się przez przypadek, bardzo mi się spodobał. Pewnie dlatego, że lubię Shakespeara. I pewnie dlatego, że Paweł Tyszkiewicz jest jednym z lepiej predestynowanych do roli Puka aktorów.     Spektakl miał miejsce w piątek, 19.09.2014 roku na deskach Gliwickiego Taetru Muzycznego.     Powiedzieć, że „I have a dream” to musical, byłoby nieporozumieniem. To widowisko taneczne do zmiksowanej muzyki zespołu ABBA, które stanowi tańcowaną ilustrację „Snu nocy letniej” Stratfordczyka.     Na początku, na scenie urządzonej jak do skeczu pt. „impreza w lesie”, pojawia za konsoletą DJ Puk. Nie mówi nic. Ani słowa. Wszystko co ma do powiedzenia, wyświetlone jest z rzutnika na ścianie. Dziwnym trafem  dość szybko nawiązuje kontakt z publiką składającą się z niemrawych i sztywnych dyrektorów, prezesó

Kontekst Oscara P.

Ponoć kiedyś Stańczyk założył się o to, jaki fach jest najpowszechniejszy w Polsce i twierdził, że jest nim lekarz. Ponieważ lekarz dyplomowany był w owych czasach równie rzadko spotykany co dziś zdun czy szewc, więc zakład został przyjęty i sromotnie przegrany dzięki fortelowi królewskiego trefnisia, który przechadzając się z obwiązaną twarzą po Kleparzu zebrał w godzinę dwa tuziny rozmaitych kuracyj na ból zęba.     W dniu dzisiejszym trudno byłoby wskazać jaki zawód byłby powszechniejszy: stylistka, komentator sportowy, czy autorytet moralny? Wydaje mi się, że jednak byłby nim polityk. Ale jakiś specjalistyczny: ministrowie finansów, spraw wewnętrznych, administracji, rolnictwa i infrastruktury płyną ulicami szerokimi potokami, wydając nieustannie wytyczne do ustaw i rozporządzeń, których nikt nie uchwali i nie ogłosi, mimo że od ręki uzdrowiłyby kondycję państwa. No i właśnie dlatego nie będę pisał o polityce.     Ale zdarzają się od czasu do czasu sytuacje, które polaryzują tłu

Konkluzja wujka Staszka #3: „Potop Redivivus: Podtopienie”

Informacja o tym, że na festiwalu w Gdyni widzowie nagrodzili owacjami nową, „odświeżoną” wersję „Potopu” Hoffmana stała się pewnego rodzaju znakiem czasu. O ile reżyserka wersja „Czasu Apokalipsy” („Apocalypse Now: Redux”) jest dłuższa od kinowego pierwowzoru, to „Potop Redivivus” jest okrojony o godzin dwie. Prawdą jest, że pierwowzór bardziej nawiązuje do fresków w stylu „Przeminęło z wiatrem”, czy „Kleopatra”, niż do współczesnych filmów, ale zabieg polegający na uatrakcyjnieniu poprzez pocięcie w  krótkie ujęcia i odchudzenie o 40% świadczy o pewnego rodzaju zubożeniu intelektualno-czasowym społeczeństwa doby bryków i opracowań.     Osobiście ciekawi mnie, dlaczego włożono tyle pracy w „Potop Redivivus” zamiast zaprosić CyberMariana i nagrodzić go hurtem za wszystkie jego filmiki. Oszczędziłoby to widzom jeszcze więcej czasu.

Zagłada domu z ogródkiem

i zeszli na ziemię, by wzmocnić ich szeregi    Takim cytatem (skąd?) zaczyna się najbardziej niezwykły film, jaki miałem okazję od kilku lat obejrzeć. Kilku ludzi: mężczyzna z rewolwerem i psem u boku, ksiądz ze strzelbą i młodzieniec z własnoręcznie wykonaną stalową piką, idą do lasu z ewidentnym zamiarem wytropienia i zabicia dziwnych ludzi mieszkających pod ziemią. Ci uciekają. Obserwujemy jednego z nich, jak w podniszczonym garniturze i brudnej koszuli, z patriarchalną brodą i długimi siwymi lokami szuka domu, w którym mógłby się odświeżyć.     Znajduje go: z powodu nieudanego fortelu gościa, gospodarz bije go do nieprzytomności. Ale czy nieudanego? Dręczona wyrzutem sumienia gospodyni znajduje włóczęgę i... już jest tylko dziwniej.     Pierwotnie chciałem dać tytuł „Zagłada domu van Schendel”, by jeszcze bardziej podkreślić podobieństwo do opowiadanie E. A. Poego, lecz zauważyłem, że samo nazwisko rodziny nic tu nie znaczy. Przewija się tylko na początku. Są to po p

Aleksandryjski „skyfall”

Celtowie to ludek, który przeszedł przez całą Europę niemal niezauważony. Oni się osiedlali i nieśli kulturę, a nie podbijali i nie nieśli śmierci, a to oznacza, że większość podręczników historii dla szkół pomija tak „nieudolne” poczynania dziejowe. Nauczana historia, to historia przemocy, o tym mówi się łatwiej. I dlatego lepiej zapamiętuje się Aleksandra Macedońskiego, niż Celtów.    O zasięgu wędrówek celtyckich ludów świadczyć mogą świadectwa miejsc, gdzie zapuścili korzenie: Irlandia (wiemy, wiemy), Galia, czyli spora część dzisiejszej Francji, Europa Wschodnia, Illiria (okolice Serbii), hiszpańska Galicja, a nawet część Azji Mniejszej, leżąca w dzisiejszej środkowej Turcji – zamieszkiwali ją celtyckiego pochodzenia Galatowie, do których pisywał św. Paweł z Tarsu.    Celtowie nie słynęli z efekciarskich wojen, jak np. Hunowie, czy Mongołowie. Wędrowali sobie i osiedlali się, nieśli swoją kulturę i język i żywo interesowali się otaczającym ich światem.    Pewnego razu Ce

O potrzebie nowego Peryklesa

Perykles wywierał wpływ dzięki swemu autorytetowi i mądrości; będąc bez wątpienia nieprzekupnym z łatwością trzymał lud w ryzach i nie lud nim kierował, ale on ludem. Zdobywając sobie znaczenie jedynie uczciwymi środkami, nie schlebiał nikomu, lecz wykorzystując osobistą powagę, czasem także gniewnie do ludu przemawiał. Tukidydes, „Wojna Peloponeska”, księga II Ponieważ to nie jest tekst o polityce, więc nie będę pisał o słupkach rządzących rządami, lecz raczej skoncentruje się na sytuacji szeroko pojętej kultury.    Zacznę od kwestii terminologicznej: wyróżniony fragment jest najkrótszym znanym mi opisem różnicy między demokracją a ochlokracją. Sam fakt, że Tukidydes wspomina o Peryklesie w kontekście narzucania woli ludowi, wskazuje, że przywódcy będący marionetkami ludu nie należeli do rzadkości. Perykles nie zachowywał bojaźni przed swoimi wyborcami, nawet, gdy mu dołożyli grzywną pieniężną. Był przywódcą po to, by rozkazywać, a nie schlebiać.    Jeśli rośnie w tobie wątpl

Scenografoman

Podczytując z doskoku „Gwałt na Melpomenie” A. Słonimskiego dochodzę do wniosku, że osobą prawdziwie nielubianą przez autora nie był żaden z ospałych aktorów, dyrketor Szyfman, ani Osterwa grający rewelacyjnie każdą rolę, prócz roli reżysera teatralnego. Prawdziwy Arcywróg imć pana Słonimskiego nazywał się Wincenty Drabik i był scenografem Teatru Narodowego.    Tylko kilka cytatów z recenzyj teatralnych ukazuje skalę problemu: Wnętrze, jak na dom człowieka, który się zajmuje Szekspirem, trochę za czyste, za wytworne i za brzydkie. przedstawienie „DZIĘKUJĘ ZA SŁUŻBĘ” Dekoracje nareszcie nie przypominały „Oazy”. Dano nam za to fragment Hotelu Europejskiego. przedstawienie „LEKARZ MIŁOŚCI" Drabik urządził wnętrze, wzorując się nie tyle na salonach lub na sztuce, co wprost na „salonach sztuki”. Było tam paręset niepotrzebnych eksponatów, nóg drewnianych, starych gratów i malowanych postaci – zupełnie jak w dyrekcji teatrów miejskich. przedstawienie „MŚCICIEL”   Najczę

Deus est machina

Po opowiadanko „Zdrowaś Matko” sięgnąłem dzięki urywkowi zamieszczonemu na głównej stronie Esensji: Obecność pradawnego bytu wibrowała tuż pod ziemią. Bezduszna masa pochłaniała kolejne, coraz liczniejsze i bardziej złożone istnienia, a niebieskawa mgła zaczęła kłębić się zwartym gobelinem na wysokości pożółkłych źdźbeł trawy. Dopiero teraz Siedmiu poczuło zmianę. J. Szajkowska „Zdrowaś Matko” Pomyślałem sobie: „to będzie zły tekst, muszę go przeczytać”. No i zabrałem się za lekturę. Nie minęło trzy setki słów i natknąłem się na taki kwiatek: Bogini z rozkoszą sięgnęła do mocy nagromadzonej przez stulecia wznoszonych modłów. Nie mam do autorki pretensji o to zdanie. Ono jest tak znamienne dla naszej współczesnej kultury, że wręcz klasyczne. Potrzeba naprawdę chłodnego spojrzenia i dystansu jak stąd do gwiazdozbioru Liry, żeby zrozumieć, jak bardzo jest ono podszyte mechanistycznym paradygmatem newtownowskiej fizyki. Trzeba mieć dystans, jaki miał Roger Zelazny:

Wieża Szarańczy

Kilka tygodni temu Zadie Smith w wywiadzie udzielonym radiowej „Trójce” stwierdziła, że Anglicy to naród, który uważa, że mieszkać można wyłącznie we własnym domu. Najmniejszym i najciaśniejszym, byle miał osobne wejście od ulicy. Dzielenie z sąsiadami korytarza jest uważane za rodzaj piekła.     Spoglądając w tym kontekście na „Wieżowiec” Ballarda widzimy coś, co umyka w pierwszym czytaniu nam, dzieciom kamienic i peerelowskich blokowisk. Że sam wieżowiec jest piekłem. Wielopoziomowym, „odwróconym” piekłem z siódmym kręgiem położonym na dachu. Jednocześnie jest piekłem nie per se , lecz dzięki ludziom, którzy go zamieszkują.     Ballard wskazuje na pewien mechanizm nie nazywając go po imieniu. Ludzie są u niego szarańczą. Szarańcza jest miłym, zielonym świerszczykiem, póki żyje sobie samotnie, a najbliższa następna szarańcza mieszka za lasem. Ale jeśli szarańczy jest zbyt wiele i  zaczną się spotykać, ocierać o siebie, nagle zaczynają brunatnieć (ciekawostka z grzywką

Inżyniera Mamonia gry o tron

    Z jednej strony wszyscy się uśmiechamy, gdy słyszymy inżyniera Mamonia, który ustami Z. Maklakiewicza oświadcza, że podobają mu się wyłącznie melodie, której już zna. Z drugiej strony śmiejemy się z hipsterów, którym wszystko podoba się póki nie stanie się modne. I tak zawieszeni między tymi dwoma stanowiskami, niczym na łańcuchu łączącym Podwójnego Wodza z „Lilli Wenedy”, czujemy się suwerenami naszych gustów. Ja będę jednak brutalny: jesteśmy inżynierami Mamoniami w stopniu, jakiego nawet nie przypuszczamy.     Od razu powiem, że łykam „Pieśni Lodu i Ognia” G. R. R. Martina jak mysz laboratoryjna kokainę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak chłonąłem jakąś książkę. Przedostatnio był to komiks „Sandman” według Gaimana. I zacząłem się zastanawiać – dlaczego to się podoba? Nie tylko mnie, bo ja mogę być nieco skrzywiony, ale tej rzeszy fanów, którą Brodaty George już pozyskał.     Odpowiedź nasunęła mi się na grzywkę, gdy czytałem rozdział o nauce Wodnego Tańca. Młoda Arya ucząca się

Konkluzja wujka Staszka #2: gęsi i pawie

Wiem, że dziś wszyscy twoi fani zhejtują mnie na fejsie (...) Adam Sztaba Nie mogę podskakiwać totalitarnym ochlokraktom, którzy twierdzą, że się nie znam i język ma ewoluować. Ale nie potrafię klęknąć i skamleć poddańczo niczym Rada języka Polskiego. Mogę to skomentować słowami Reja i Słowackiego: „niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, lecz pawiem narodów są i papugą”.

Wieżowiec pełen mroku

Mrok to podwójny: zarówno związany z awariami i sabotażem instalacji elektrycznej (z resztą – każdej), jak i mrok ducha, mrok, w którym rozum śpi i budzą się demony.     Czym właściwie jest powieść Ballarda z 1975 roku pt. „Wieżowiec” (oryginalny tytuł to „High Rise”)? Opowieścią o stratyfikacji społecznej? O mechanizmach przemocy i dominacji? O historii obłędu i jego źródłach w naszych umysłach – to byłoby łatwe szufladkowanie. Wtedy można byłoby powiedzieć: ot, cały Ballard. Ale to nie tak. Możemy stworzyć w swoich umysłach szufladkę, w której znajdą się wszystkie utwory Ballarda, która pozwoli nam stwierdzić, że facet pisał ciągle o tym samym, ale nic nie zmieni tego, że sama szufladka jest odmienna i niepokojąca. Że Golding napisał „Władcę Much” jednego i już otacza go nimb analizatora społecznego, a Ballard napisał naście powieści i wszyscy pamiętać mu będą tylko „Imperium słońca” i film Cronenberga pt. „Kraksa”.     W wieżowcu mamy do czynienia z kilkoma tysiącami ludzi wciś

Konkluzja wujka Staszka #1: dream team

Zobaczyłem na kwejk.pl obrazek z wywiadu, jakiego udzielił George R.R. Martin. Ponoć zapytany o zajęcie, jakiemu chciałby się oddać poza paraniem się pisarstwem, odparł, że chciałby - rzecz jasna - prowadzić dom weselny.    Oczyma duszy swojej zobaczyłem siedzącego obok niego ducha Shakespeare'a (który zawitał z okazji wczorajszej swojej podwójnej rocznicy urodzin i śmierci). Stratfordczyk gorliwie mu przytakiwał i zapewniał, że to się doskonale się składa, gdyż on zamierza założyć agencję matrymonialną, więc będzie mu zapewniał klientów, jednocześnie poszerzając swoją ofertę o organizowanie wesel.    To piękny przykład synergii w sektorze gospodarczym.    Obecnie trwają poszukiwania jakiegoś szczególnie wydajnego zakładu pogrzebowego, ażeby móc składać oferty typu all-inclusive .

Fizyka post mortem

Każdy zna taką figurę kulturową, którą jest duch . Jako ducha rozumiemy tu ludzką duszę, która po śmierci błąka się po okolicy miejsca zgonu wyposażona w intelekt i wspomnienia życia przedśmiertnego. Możemy ją znać także jako zjawę , czy widmo . Nie powinniśmy jej łączyć z upiorem , który jest polską nazwą swojskiego (o zgrozo) wampira.     W Wielką Sobotę telewizja TVN nadała film J. Zuckera z roku 1990 pt. „Uwierz w ducha” z Patrickiem Swayze w roli ducha . Nie widziałem przedmiotowego filmu w całości. Obejrzałem może kwadrans, który pobudził mnie do śmiechu i myślenia. Nabrałem strasznej ochoty na przepytanie scenarzysty, jak sobie wyobraża oddziaływania fizyczna w kontekście ducha. To znaczy, jak sobie wyobraża, to zobaczyłem, ale jak na to wpadł, lub z jakiej bezdni bezmyśli to wziął – do tego sam już nie dojdę.     Oto co widziałem.     Na ducha działa grawitacja – gdyż chodzi on po podłodze, miast miotać się po okolicy, niczym bohaterowie (rewelacyjnej skądinąd) „Grawit

Memy i okręty szturmowe

1. Mem     Mem to najmniejsza ilość informacji. Miał być odpowiednikiem kwantu w kognitywistyce. Nie wyszło. W chwili obecnej z fizyką kwantową wspólną ma zasadę nieoznaczoności, gdyż nikt nie może podać całkowitej definicji memu. Zadowolę się zatem cząstkową. A nawet nie tyle definicją, co wskazówką. Memami są np.: gwiazda Dawida, Złote Łuki McDonald'sa, logo Windows, uproszczony zarys kuli ziemskiej, swastyka, flaga narodowa. Są to jakieś symbole, które od razu wskazują na pewien kontekst. Memy nie są dane raz na zawsze. Mogą coś znaczyć przez określony czas, a potem społeczeństwo o nich zapomina i już. Na przykład pani prokurator Krymu stała się ciekawym tego przykładem, gdyż jej postać w mundurze już stałą się samodzielnym memem. Ale daję jej rok-dwa i odejdzie w niepamięć. Podobnie, jak powoli w niepamięć odchodzi Slenderman . 2. Czy androidy marzą o „Łowcy androidów”?     Powiedzmy sobie szczerze: film „Blade Runner” (polskie tytuł „Łowca androidów”) nie jest nakr