Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2014

Tańczyłem na prapremierze

Na początek wyjaśnijmy to sobie: nie lubię muzyki zespołu ABBA, nie lubię teatru tańca, a na samym tańcu znam się jak świnia na gwiazdach. Ale prapremierowy spektakl „I have a dream”, na którym znalazłem się przez przypadek, bardzo mi się spodobał. Pewnie dlatego, że lubię Shakespeara. I pewnie dlatego, że Paweł Tyszkiewicz jest jednym z lepiej predestynowanych do roli Puka aktorów.     Spektakl miał miejsce w piątek, 19.09.2014 roku na deskach Gliwickiego Taetru Muzycznego.     Powiedzieć, że „I have a dream” to musical, byłoby nieporozumieniem. To widowisko taneczne do zmiksowanej muzyki zespołu ABBA, które stanowi tańcowaną ilustrację „Snu nocy letniej” Stratfordczyka.     Na początku, na scenie urządzonej jak do skeczu pt. „impreza w lesie”, pojawia za konsoletą DJ Puk. Nie mówi nic. Ani słowa. Wszystko co ma do powiedzenia, wyświetlone jest z rzutnika na ścianie. Dziwnym trafem  dość szybko nawiązuje kontakt z publiką składającą się z niemrawych i sztywnych dyrektorów, prezesó

Kontekst Oscara P.

Ponoć kiedyś Stańczyk założył się o to, jaki fach jest najpowszechniejszy w Polsce i twierdził, że jest nim lekarz. Ponieważ lekarz dyplomowany był w owych czasach równie rzadko spotykany co dziś zdun czy szewc, więc zakład został przyjęty i sromotnie przegrany dzięki fortelowi królewskiego trefnisia, który przechadzając się z obwiązaną twarzą po Kleparzu zebrał w godzinę dwa tuziny rozmaitych kuracyj na ból zęba.     W dniu dzisiejszym trudno byłoby wskazać jaki zawód byłby powszechniejszy: stylistka, komentator sportowy, czy autorytet moralny? Wydaje mi się, że jednak byłby nim polityk. Ale jakiś specjalistyczny: ministrowie finansów, spraw wewnętrznych, administracji, rolnictwa i infrastruktury płyną ulicami szerokimi potokami, wydając nieustannie wytyczne do ustaw i rozporządzeń, których nikt nie uchwali i nie ogłosi, mimo że od ręki uzdrowiłyby kondycję państwa. No i właśnie dlatego nie będę pisał o polityce.     Ale zdarzają się od czasu do czasu sytuacje, które polaryzują tłu

Konkluzja wujka Staszka #3: „Potop Redivivus: Podtopienie”

Informacja o tym, że na festiwalu w Gdyni widzowie nagrodzili owacjami nową, „odświeżoną” wersję „Potopu” Hoffmana stała się pewnego rodzaju znakiem czasu. O ile reżyserka wersja „Czasu Apokalipsy” („Apocalypse Now: Redux”) jest dłuższa od kinowego pierwowzoru, to „Potop Redivivus” jest okrojony o godzin dwie. Prawdą jest, że pierwowzór bardziej nawiązuje do fresków w stylu „Przeminęło z wiatrem”, czy „Kleopatra”, niż do współczesnych filmów, ale zabieg polegający na uatrakcyjnieniu poprzez pocięcie w  krótkie ujęcia i odchudzenie o 40% świadczy o pewnego rodzaju zubożeniu intelektualno-czasowym społeczeństwa doby bryków i opracowań.     Osobiście ciekawi mnie, dlaczego włożono tyle pracy w „Potop Redivivus” zamiast zaprosić CyberMariana i nagrodzić go hurtem za wszystkie jego filmiki. Oszczędziłoby to widzom jeszcze więcej czasu.