Dwa nekrologi

Ostatni czas wokół mnie obfituje w śmierć.
    Jest ona nieunikniona. Jest pewna. Maszerujemy ku niej, ramię w ramię, przez całe nasze życie. A jednak, gdy niektórzy z nas już ją osiągają, czujemy żal, pustkę. Smutek.
    Spośród tych, którzy odeszli, chcę wspomnieć dwóch ludzi. Są oni na tyle publicznymi osobami, że mogę się na tym blogu podzielić swoimi wspomnieniami. To nie będą jakieś rozbudowane epitafia, czy pogrzebowe mowy. To po prostu wspomnienia.

Pierwszą z tych osób jest profesor Umberto Eco. Nie będę tu przytaczał jego życiorysu, czy wspomniał jego kolejnych powieści lub prac naukowych. Profesor Eco pozostanie dla mnie zawsze wzorem łączenia nauki ze sztuką. Pewnie spora część z Was zna powiedzonko: eunuch i krytyk z jednej są parafii – obaj wiedzą jak, lecz żaden nie potrafi. Umberto Eco potrafił. Przy tym jego prace naukowe w cudowny sposób zazębiały się z jego powieściami. Już prawie cztery lata temu na łamach portalu Esensja (obecnie esensja.stopklatka.pl) ukazał się mój artykulik dowodzący zbieżności powieści „Cmentarz w Pradze” z esejem „Sześć przechadzek po lesie fikcji” ze szczególnym uwzględnieniem naśladownictwa struktury chronologicznej powieści „Sylwia”, której to strukturze profesor Eco poświecił wiele uwagi i zachwytu. Ponoć Nervalowi wyszło to przez przypadek, zaś U. Eco swój „Cmentarz w Pradze” wycyzelował, a by zabieg nie umknął opornym umysłom, takim jak mój, zamieścił odpowiednie tabele i skrócone wyjaśnienia na końcu powieści. Wyobrażam sobie, że dzięki temu mógł swą myśl spopularyzować i opierać się w wykładach na własnej powieści, nakręcając swą koniunkturę jako autora. Byłby to dowcip typowy w jego stylu.
    Profesorowi zawdzięczam samo skierowanie myśli na strukturę tekstu jako jego element. Jako ważny składnik samego przekazu tekstu. Gdy piszę, myślę o czytelniku, o tym, w jakim tempie będzie czytał moje słowa, jakie wywrą wrażenie, jak będzie to zależne od rytmu, długości zdań, kontekstu. To dzięki Umberto Eco zainteresowałem się całym mechanizmem nie-porozumienia, choć nie wspomniał on o nim ani słowem. To po prostu wpływ jego pism – jeden z kierunków, ku któremu skłaniają się myśli, gdy po raz kolejny podkreślana jest waga mechanizmów interpretacyjnych Czytelnika, gdy znów, niczym mantra pojawia się zdanie Tekst jest leniwą maszyną.
Dziękuję mu za to.

Drugą osobą, o której chcę Wam powiedzieć, jest człowiek, który odszedł już kilka miesięcy temu. Był moim nauczycielem taiji quan (wymawiaj: tai czi czuan). Wojciech Szmidt.
źródło
    Gdy go poznałem na przełomie tysiącleci miał już przeszło sześćdziesiąt lat, zaś sprawnością fizyczną mógł zakasować niejednego z nas, dwudziestoparolatków. Pamiętam jak dziś, że gdy jechałem na obóz do Tuczna i pytałem swojego instruktora, jak poznam Wojtka, pokazał dłonią na poziom moich ramion i powiedział: „tego wzrostu, szczuplutki, bardzo podobny do Papy Smerfa”. To najkrótszy i bardzo trafny opis powierzchowności tego człowieka o przebogatym wnętrzu i barwnym życiorysie. Na stronie jego szkoły (póki jest utrzymywana) można przeczytać o przebiegu jego kariery sportowej: floret, strzelectwo, judo, karate, taiji quan wielu stylów wraz z formami z bronią (miecz). A prócz tego pamiętam, jak przy leśnym ognisku opowiadał o swojej wędrówce z ojcem na ziemie odzyskane w 1946 roku i anegdotki przekonujące, że świeża gałąź topoli nie jest dobrym materiałem do tamashiwari. Przekonał mnie do poważnego potraktowania imbiru jako rośliny leczniczej na wiele dolegliwości i pewnego rodzaju suplementu diety stałego stosowania. A zrobił to jednym słowem: spróbuj. On nie przekonywał kwiecistymi oracjami. Demonstrował, bądź zachęcał do własnych prób. Nie opowiadał o mistycznych energiach: uczył taiji quan, kazał je sprawdzać. Był uosobieniem siódmej cnoty huny (choć z huną nie miał chyba nic wspólnego): skuteczność jest miarą prawdy.
    Trudno tak syntetycznie powiedzieć co mu zawdzięczam. To jedna z tych osób, które wywierają wpływ na życie na tyle subtelny, że nie da się tego tak po prostu zawrzeć w słowach. On pokazywał pewną drogę, której inaczej bym nie poznał. A jest ona fascynująca, ciekawa i przynosząca zarówno zdrowie, jak i wewnętrzny spokój (choć to może synonimy).

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

Śpiulkolot a sprawa polska

O wykręcaniu ludziom numerów

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje