Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2016

Czynienie wiosny jaskółkami

Jedna jaskółka wiosny nie czyni. To banał. Ale jako człek techniczny zacząłem zastanawiać się ile jaskółek potrzebnych jest do przegonienia Zimy? No i jakoś wtedy tak wyszło: CZYNIENIE WIOSNY JASKÓŁKAMI Gdy rzucam pierwszą w objęcia zimy Wiem, wbrew nadziei, że wiosny nie uczyni. Kiedy zaś druga w mróz nieba się rzuca, Kra w rzece pęka, krew w żyłach porusza, Słońce się falą rozlewa po murach, Gdy trzecia jaskółka ostrzy swe pióra. Następne hardo patrzą zimie w oczy, A ona z ran bladych krokusami broczy. Na mroźnym licu jak łza - wody kropla, Gdy z odrętwiałej dłoni wypadają sople. Dwunasta wnet śnieżną chmurę przebija, Zaś kolejny dywizjon czarny szyk rozwija. Ognikami pąków już gałęzie płoną, Na stosie popielnym, gdzie królowa mgieł kona. A choć śród lodu wybuchła już wiosna, Wciąż armie jaskółek czekają na rozkaz... PS. Za moim oknem w tym roku taka była zima, że dały by jej radę trzy jaskółki. Czy możemy już uznać

Między słowami jak między armiami

Swego czasu omawiałem kuriozalną sytuację, gdy nieuważna lekturaTukidydesa stała się fundamentem doktryny prącej do nuklearnej konfrontacji (czyt.: apokalipsy). Jednak, jak się ostatnio dowiedziałem, wzajemne nie-porozumienie stało się przyczyną wojny, która się jak najbardziej wydarzyła. I była to wojna tym bardziej osobliwa, że jedyna, którą europejczycy przegrali z narodem afrykańskim.    W internetowym portalu histmag.org (który polecam z całego serca) przeczytałem niedawno artykuł pana Michała Wosia pt. „Bitwa pod Aduą – wielka klęska białego człowieka”, w którym opisano przebieg niesławnej dla włoskiego oręża bitwy. Artykuł, prócz opisu bitwy, opisuje dość obszernie genezę konfliktu i jego przebieg, zarówno dyplomatyczny, jak i militarny.    W czasie czytania nasunął mi się smutny wniosek: tu też na początku było słowo. Słowo to miało w jednym języku znaczenie „móc”, a w drugim „zgadzać się”. Ale oddam głos autorowi artykułu: Punktem wyjścia stało się podpisanie prze

Uchylone okno: stratyfikacja by Vermeer

Obraz
Malarstwo na tym blogu zdecydowanie jest niedoreprezentowane. Może dlatego, że moje fascynacje malarskie są dużo skromniejsze, niż literackie, czy muzyczne. W sumie zawierają się w kilku nazwiskach: Bosch (ta, wiem, van Akke, a nie po przezwisku), Vermeer van Delft (a niby był inny Veremeer?), Dali, de Chirico. Zaczniemy od Vermeera.     Johanesa Veermera van Delft poznałem przez Greenawaya. Już wspominałem jak bardzo „malarski” jest to reżyser. Podobnie jak w filmie „Kucharz,złodziej, jego żona i jej kochanek” podszył obraz Rembrandtem, tak w „Zet i dwa zera” agresywnie zagrał Vermeerem. Film polecam. Jeśli ma się nieco prozacu na podorędziu. A Vermeera polecam na co dzień.     Byłoby marnowaniem Twojego czasu, gdybym tu rozwodził się nad jego stylem, światłem, kameralnymi wnętrzami i podobnymi rzeczami, które przerobiono już tysiące razy na tysiącu seminariów w setkach uczelni.    Ja opowiem o oknach u Vermeera. Nie wiem, czy ktoś już zwrócił na to uwagę. Pewnie tak, bo