tag:blogger.com,1999:blog-51413633189461785962024-03-13T12:40:58.244+01:00MarginaliaAlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.comBlogger211125tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-21315395378098718792022-11-05T21:50:00.001+01:002022-11-05T21:50:24.235+01:00Trzy dni z kotem – wyzwanie dla sztucznej inteligencji<div><span style="font-family: helvetica;"> </span>
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;"><i>Już trzeci dzień jestem w
domu sam z kotem. Wiecie, stworzenie, które tylko je i śpi nie jest
najlepszym towarzyszem, więc kotu się nudzi.</i></span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;"><br /></span>
</div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">Czy Cię to choć trochę
rozbawiło? A jeśli tak, to dlaczego?</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
Zastanawianie się, co w
dowcipie było śmiesznego, a już na pewno tłumaczenie komuś na
czym śmieszność polegała, to zajęcie nieco żenujące, zazwyczaj
oznaczające niepowodzenie żartu. Ale zrobię to z pełną
premedytacją, żeby pokazać coś ciekawego. Pomijam to, czy dowcip
jest śmieszny, bo zdania są zapewne podzielone. Na pewno znam kilka
osób, które rozśmieszył.</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
Co tu się językowo dzieje?
Mamy raptem dwa zdania. Pierwsze jest typowym zdaniem orzecznikowym,
które rysuje kontekst sytuacji: dramatis personae – narrator, kot,
nikt inny, miejsce akcji dom, czas akcji – trzeci dzień tego
stanu. W drugim zdaniu pojawia się opis: „stworzenie, które tylko
je i śpi”. Jest to stereotyp, którym opisujemy domowe koty.
Wprawdzie moje doświadczenia z łaciatą devonką nie potwierdzają
tego, ale stereotyp nie podlega „fuzzowaniu”. Skoro pojawia się
opis stereotypowego kota, umysł odbiorcy przypisuje go pewnej
tymczasowej zmiennej domyślnej. Językoznawcy mówią o podmiocie
domyślnym, ale nie zawężajmy tej funkcji do podmiotu
gramatycznego. Przykładem może być domyślny przymiotnik
„czerwony”, który na się włącza w momencie, gdy podmiotem
staje się „wóz strażacki”. Ale do ad remu. Mając tylko dwóch
aktorów: narratora i kota, umysł przyporządkowuje określenie
„stworzenie, które tylko je i śpi” do kota. Ale nie mija sześć
słów, gdy okazuje się, że kot nie jest zadowolony z towarzystwa
takiego stworzenia, co zgodnie z regułą wyłączonego środka
oznacza, że „stworzeniem, które tylko śpi i je” winien być
narrator. I ta gwałtowna wolta podstawień gramatycznych stanowi
punt rozśmieszania. Straszne co? Po co ja to robię?</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
Żeby uzmysłowić sobie, że
to co nasz umysł załatwia w kilka mgnień synaps to w opisie
językowo-logicznym poważna operacja. Nasz umysł nie tyko wykonuje
tę operację, ale jeszcze pobudza ośrodek nagrodowy i wydziela
serotoninę. Czasem właśnie ten wyrzut serotoniny jest powodem, dla
którego umysł zaczyna te operacje obliczeń symboliczno-językowych,
mając za tło całą kulturę-i-cywilizację, w jakiej operuje. Pod
tym skomplikowanym opisem kryje się oglądanie komedii i skeczów
kabaretowych. </span>
</div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
No i na co to komu, ten opis?
Dla wszystkich entuzjastów sztucznych parainteligencji, tak zwanych
AI, które napotykamy na każdym kroku. Ludzie nadymają się, jakie
to inteligentne te roboty, aplikacje malujące, chat-boty i
odkurzacze, a tymczasem nie bardzo one odstają od automatycznych
krosien z połowy XIX wieku.</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
Alan Turing zaproponował
słynny test, który wyznaczałby granicę sztucznej inteligencji
określając ją na nieodróżnialności rozmówcy ludzkiego i
komputerowego. Teoretycznie już sięgnęliśmy tego etapu, gdy nie
wiemy, czy na stronie webowej operatora telekomunikacyjnego „Marzena”
była zmęczoną całym tygodniem panią, marzącą o ciepłej
kąpieli i serialach, czy niezmordowanym algorytmem konwersacyjnym.
Prawda jest taka, że Turing zaadaptował pewną grę towarzyską do
problemu wskazania inteligencji, ale spory dotyczące czym
<i>inteligencja</i> jest, trwają do dziś. Jest tu wiele zmiennych i
kontrpropozycji (jak najsłynniejszy eksperyment myślowy Searle’a
dotyczący „chińskiego pokoju”). Realizując naszą pogwarkę z
chat-botem na stronie naszego usługodawcy, raczej się nie
rozwiniemy z poziomem testowania języka. A tymczasem każdy chat-bot
poległby na naszej facecji o trzech dniach z kotem, bo jeszcze nie
mamy takich modeli językowych, które wyłapywałyby opisywane
podmiany zmiennej domyślnej i rozpoznawałyby to jako żart, nadając
mu jakąś pozytywną wartość (o wyrzucie serotoniny do pamięci
operacyjnej nie wspominając).</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Polecam
w tym miejscu fenomenalną książkę R. Adamsa, M. Hurleya i D.
Dennetta pt. „</span>Filozofia dowcipu. Humor jako siła
napędowa umysłu”. Jest to (wbrew tematyce) bardzo poważne
opracowanie dotyczące próby zrozumienia czym jest humor, jak
działa, jakie ma znaczenie kulturowe i jak wygląda na tle
kognitywistyki. A na koniec autorzy próbują odpowiedzieć na
pytanie, czy uda się w ogóle zbudować taką AI, z którą
moglibyśmy pójść do kina na nieznaną nam komedię i śmiać się
z tych samych scen. I jest to ciekawa odpowiedź.</span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: helvetica;">
Pamiętasz może z filmu „Blade
runner” („Łowca androidów”), lub jeszcze lepiej z jego
powieściowego pierwowzoru, stosowane przez głównego bohatera
procedury weryfikacji, czy ma do czynienia z człowiekiem, czy
replikantem? One były oparte na wykrywaniu empatii. Były dość
skomplikowane: efekty fizjologiczne związane z empatią były
subtelne i musiały się rozpocząć w określonych widełkach
czasowych. Śmiem twierdzić, że taniej i łatwiej byłoby Rickowi
Deckardowi opowiadać replikantom dowcipy. Może nie o kotach, bo nie
każdego było wtedy na nie stać.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: helvetica;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjj6Y0CGgXwzgcVMjwx39UwWFrBRMr5KBCM0hEL35HuAscY_6O7aRQxK3V_wOH9iUaGdBYMGqFR9ww3gmd7mh5jM0OVCCWSkIDmkVbCXsDv6V_vQ7e754eJlfTMutpnbXXto01YIVA5RSWISWnTSCEJ-Vv6cEwipF8ePQ9h7cvAIsRcyPrHlXly4EuN/s800/A_Smiley.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="750" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjj6Y0CGgXwzgcVMjwx39UwWFrBRMr5KBCM0hEL35HuAscY_6O7aRQxK3V_wOH9iUaGdBYMGqFR9ww3gmd7mh5jM0OVCCWSkIDmkVbCXsDv6V_vQ7e754eJlfTMutpnbXXto01YIVA5RSWISWnTSCEJ-Vv6cEwipF8ePQ9h7cvAIsRcyPrHlXly4EuN/s320/A_Smiley.jpg" width="320" /></a></div><br /> </span></div><span style="font-family: helvetica;">
</span>AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-84467988302816718382022-10-30T12:32:00.000+01:002022-10-30T12:32:25.772+01:00Zwierciadła i mapy<div align="justify" style="font-family: sans-serif; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">Był taki okres w dziejach
nagrody Nobla, gdy trafiały do autorów piszących utwory
przenikające mnie na wskroś: Thomas Mann (1929), Hermann Hesse
(1946), André Gide (1947), Thomas Stearns Eliot (1948). Tęsknię za
taką literaturą. Czy ktoś teraz pisze w ten sposób?</span></div>
<div align="justify" style="font-family: sans-serif; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
Co u tych autorów znalazłem?
Czego w ogóle szukam u pisarzy, poza rozrywką i nauką? Szukam słów
zwierciadlanych, w których mogę obejrzeć siebie i świat
wyabstrahowanych z historii. Brzmi co najmniej mętnie. To może dla
przykładu pokażę Ci, jak w 1941 T. S. Eliot opisał społeczeństwo,
w którym przyszło nam żyć teraz, osiemdziesiąt lat później.</span></div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"><i>Tutaj jest miejsce
rozczarowania</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Czas przed i czas po</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>W bladym świetle: ani
światło dnia –</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Co formie daje jej promienny
spokój</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>W piękno ulotne przeistacza
cienie</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Wolnym obrotem sugerując
stałość</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Ni ciemność – aby
oczyścić nam duszę</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Opróżnić zmysły poprzez
pozbawienie</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Obmyć uczucia z doczesnych
pragnień.</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Ani obfitość ani brak. –
Tylko drżący błysk</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Na twarzach napiętych,
poganianych przez czas,</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>W roztargnieniu, od rozrywki
do rozrywki,</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Pełnych kaprysów a
pozbawionych sensu;</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Napuszona apatia bez
skupienia</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Ludzie i strzępy gazet
wirujące w zimnym wietrze</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Co wieje przed czasem i po
nim</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Wiatr wdychany i wydychany z
chorowitych płuc –</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Czas przed i czas po.</i></span><br />
<span face="sans-serif"><i>Wyziewy chorych dusz (…)</i></span></p>
<p align="right" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">T. S. Eliot „Burnt Norton”
(tłum. K. Boczkowski)</span></p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<p align="justify" style="font-family: sans-serif; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Prorok? Bynajmniej. Obserwator
ludzkich zachować, geodeta dusz. Brakuje mi takich poetów. Nie musi
to znaczyć, że ich nie ma, Może to znaczyć, że do nich jeszcze
nie dotarłem.</p>
<p align="justify" style="font-family: sans-serif; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Szukam literatury uniwersalnej
jak mapa.</span></p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEwzrFOxDEb6si_7dQEC-OY51y4710jKRxzBZRy5-Y4zWGPxgg4TVOTrfSdyJLUoq63y2a_6PPNsqgSSYICfWkAJTvUGEJwYoAhLA4ygIQNDxyOQuxPtIR0D-walDQXQujDvg5XO-bi0eAoX-nKSGIcWwW2j4mOE8_w-wisk212X4iVJcxvRNX3TuH/s640/map-and-mirror.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="512" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEwzrFOxDEb6si_7dQEC-OY51y4710jKRxzBZRy5-Y4zWGPxgg4TVOTrfSdyJLUoq63y2a_6PPNsqgSSYICfWkAJTvUGEJwYoAhLA4ygIQNDxyOQuxPtIR0D-walDQXQujDvg5XO-bi0eAoX-nKSGIcWwW2j4mOE8_w-wisk212X4iVJcxvRNX3TuH/s320/map-and-mirror.jpg" width="256" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">
<p style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
„<span style="font-family: Liberation Serif, serif;">Mapa i zwierciadło”, wytworzone osobiście za pomocą aplikacji StarryAI<br /></span></p>
</td></tr></tbody></table><br />
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-87484702745976409692022-10-16T11:59:00.002+02:002022-10-19T19:38:03.338+02:00„Pierścienie Władzy”, czyli co jeszcze da się zepsuć?<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhplk-8b9eBZvKVzMygnctaAefVVatjLV4-W5jzMVA5Wyb2FO1Fu8yPPGFHiNkVxg_xlrZ77ibVMFWLiI8hIGbWZtblgazkmBBTwELylIyJGHQuX34NWo-sISkpyuiMPjaWs_hat47pKNqx1KVAUQX9rgU0DJLZ2Z94w1SGVNWYacmk5cemFSQohAJh/s800/Eug%C3%A8ne_Delacroix_-_La_Mort_de_Sardanapale.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="631" data-original-width="800" height="252" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhplk-8b9eBZvKVzMygnctaAefVVatjLV4-W5jzMVA5Wyb2FO1Fu8yPPGFHiNkVxg_xlrZ77ibVMFWLiI8hIGbWZtblgazkmBBTwELylIyJGHQuX34NWo-sISkpyuiMPjaWs_hat47pKNqx1KVAUQX9rgU0DJLZ2Z94w1SGVNWYacmk5cemFSQohAJh/s320/Eug%C3%A8ne_Delacroix_-_La_Mort_de_Sardanapale.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">E. Delacroix „Mordowanie kanonu tolkienowskiego” (<a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Amier%C4%87_Sardanapala#/media/Plik:Eug%C3%A8ne_Delacroix_-_La_Mort_de_Sardanapale.jpg" target="_blank">źródło</a>), brodaczem w bieli jest księgowy Amazonu<br /></td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div>
<p align="justify" style="font-family: sans-serif; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Rok temu na ekrany kin weszła „Diuna” Villeneuvea. Obawiałem się tego
filmu i wiązałem z nim wielkie nadzieje. Okazał się świetną ekranizacją. W tym
roku do strumienia (czy też kloaki) Amazona wpadł serial „Pierścienie Władzy”,
będący luźno oparty na <b>Dodatku B: Kronika Królestw Zachodu</b> do powieści „Władca
Pierścieni” J. R. R. Tolkiena. Nie na „Silmarillionie”, nie na
„Niedokończonych opowieściach”. Na prostym kalendarium. Pole do popisu wielkie
jak stepy akermańskie. Obawiałem się tego serialu i wiązałem z nim wielkie nadzieje. No cóż…<br />
Skupię się tylko na spójności z tekstem, który wskazali sami TFUrcy serialu.<br />
Przyjrzyj się proszę, jak
kształtują się podane przez twórcę uniwersum, autora „Władcy Pierścieni”, daty
zdarzeń, które zostały włączone do fabuły serialu:<br /><br /><span style="font-size: medium;"><b>Druga Era:</b></span><br />ok.
1200 Sauron próbuje zjednać sobie Eldarów. Gil-galad nie
chce z nim rokować, ale kowale z Eregionu dają się zwieść jego obłudnymi
słowami. Numenorejczycy zaczynają budować sobie stałe przystanie [w Śródziemiu
– przyp. mój]<br />ok. 1500 Elfy-kowale pouczeni przez
Saurona osiągają mistrzostwo w swym rzemiośle. Zaczynają wykuwać Pierścienie
Władzy [Siedem dla krasnoludów i Dziewięć dla ludzi – przyp. mój]<br />ok.
1590 Trzy Pierścienie gotowe w Eregionie<br />1693
Zaczyna się wojna między elfami a Sauronem. Trzy
Pierścienie znajdują się w ukryciu.<br />1697
Spustoszenie Eregionu. Śmierć Kelebrimbora. Zamknięcie bram Morii Elrond
wycofuje się wraz z niedobitkami Noldorów i zakłada siedzibę w Imladris.<br />1699
Sauron opanowuje Eriador [obszar Śródziemia od Gór
Mglistych do Lindonu, czyli w garści trzyma w sumie niemal całe Śródziemie –
przyp. mój]<br />1700 Tar-Minastir wysyła
silną flotę z Numenoru do Lindonu. Porażka Saurona.<br />3175
Skrucha Tar-Palantira. Wojna domowa w Numenorze.<br />3441
Koniec Drugiej Ery<br /><br /><span style="font-size: medium;"><b>Trzecia Era:</b></span><br />(…) W
jakiś <b>tysiąc lat potem</b>, kiedy pierwszy cień padł na Wielki Zielony Las
[późniejsza Mroczna Puszcza – przyp. mój], zjawili się w Śródziemiu
czarodzieje, czyli Istari. (...)<br />1980
(…) W Morii pojawia się Balrog i zabija Durina VI.<br /><br />
Podane wyimki z Dodatku B pochodzą z „Władcy Pierścieni” w tłum. M.
Skibniewskiej, wyd. CiA-Book/SVARO, Poznań 1990.<br />
Podsumujmy: akcja serialu, który zdaje się obejmować fabularnym czasem
ze dwa tygodnie do dwóch miesięcy, została oparta na wydarzeniach
rozgrywających się w ciągu <b>prawie dwóch tysięcy lat</b>, licząc tylko ostrożnie od
Saurona w Eregionie do skruchy Tar-Palantira (czyli powrotu do przyjaźni z
elfami i Valinorem. Kompletnie zignorowano jakiekolwiek ciągi
przyczynowo-skutkowe i chronologię, według której Siedem Pierścieni i Dziewięć
powstaje o wiele wcześniej niż Trzy, a Sauron jest obecny przy ich wykuwaniu
(w przeciwieństwie do Elronda, ale by Cię nie nużyć, opuściłem te fragmenty
kalendarium, z których to wynika). Nie mówiąc o tym, że gdy wszystkie
Pierścienie są już wykute, z Eriegionu zostały zgliszcza, a Elrond zamyka się
w Imladris (Rivendell), to Tar-Palantir (ojciec Tar-Miriel i stryj
Ar-Farazona) jeszcze nawet się narodził, o Elendilu i jego synach nie ma nawet
mowy (a propos: gdzie w serialu podział się Anarion!?). Do tego wrzucono
wątki ewidentnie pochodzące z Trzeciej Ery, tj. przybycie Istari i
przebudzenie Balroga, co dorzuciłoby nam kolejne dwa milenia do tego
niewydarzonego przedstawienia.<br /> Oczywiście, można
argumentować, że Balrog tylko się obudził i nikogo nie zabił (to po co go
pokazywano?), a Meteorytowy Włóczęga to niekoniecznie któryś z kanonicznych
pięciu Istari, o których mowa w historii Trzeciej Ery.<br />
Zwróć, proszę uwagę, że nie pastwiłem się nad postaciami, które
zachowują się i mówią niespójnie. Nie wytykam błędów idiotycznej taktyki
Arondira, która poskutkowała przegraną w bitwie o wioskę (chyba, że od
razu przyjmiemy, że ten bohater został napisany jako batalionowa ciapa, rodzaj
elfiego Józefa Szwejka odartego z poczucia humoru). Pomijam, że Gil-galad,
mimo swej rangi, do Galadrieli zwracałby się co najdalej „szanowna Ciociu” i
nie rozstawiałby jej po kątach jak majster na budowie – była starsza, miała
spory szacunek wśród Noldorów i była Kalaquendi – była wśród tych, którzy
widzieli Światło Drzew w Valinorze. Ale nie będę się tego czepiał. Nic z tych
rzeczy. Po prostu wskazuję tu, jak oparto się na wyimkach krótkiego tekstu
kompletnie ignorując te małe cyferki po lewej stronie i masakrując przez to
sens uniwersum.<br /> Ba, pokuszę się o pociągnięcie pomysłu
TFUrców na serial luźno oparty o historię cywilizacji europejskiej i
północnoatlantyckiej.<br /> Panowanie Aleksandra Wielkiego i
wejście na arenę Cesarstwa Rzymskiego mocno przebudowały układ sił w obszarze
Śródziemnomorza. Podczas gdy w Judei Poncjusz Piłat sądzi mało znaczącego –
jakby się zdawało – galilejskiego kaznodzieję, Białym Domem wstrząsają
informacje dotyczące wojny na Starym Kontynencie. W Gabinecie Owalnym trwa
ożywiona debata, czy należy ruszyć do Europy i wspomóc Napoleona w walce z
Hitlerem, czy nie. W końcu rusza korpus ekspedycyjny w sile kompanii czołgów i
batalionu piechoty. Po wylądowaniu w Normandii na plaży „Omaha”, gnają co sił
w gąsienicach, by po dwóch godzinach w potyczce z pułkiem pikinierów pod <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Sorans-l%C3%A8s-Breurey" rel="nofollow" target="_blank">Sorans-lès-Breurey</a> (500 km w linii
prostej a 612 km drogami od miejsc lądowania) rozbić siły Ramzesa II i
zakończyć wojnę prusko-francuską. Jeden z poruczników US Army ma u pasa
medalik z koronowanym czerwonym lwem na złotym polu, po czym rozpoznano, że
jest Habsburgiem i niezwłocznie złożono mu hołd jako prawowitemu Cesarzowi
Rzymskiemu Narodu Niemieckiego. W tym czasie wszyscy zastanawiają się czy
poległy faraon był Hitlerem. Nie wiedzą, że jest nim świeżo koronowany
Habsburg, który w tym czasie udziela Piłatowi konsultacji z zakresu prawa
rzymskiego do procesu Galilejczyka… <br /> No nie czepiajmy
się szczegółów, przecież to nie serial dokumentalny, prawda?<br />
Wspomina się, że orkowie są wynikiem plugawych praktyk Morgotha, który
zdeformował i zdeprawował schwytane elfy. Mam wrażenie, że ten serial ma
podobną proweniencję i sam Melkor maczał palce w jego tworzeniu.<br />
Zrobiłem prywatną kwerendę po wejściu „Diuny” do kin. Podział wyglądał
tak, że film bardziej podobał się tym, którzy już czytali powieść, stanowił
wielki fresk ilustrujący. Zrobiłem, nie bez pewnego obrzydzenia, podobną
kwerendę w przypadku inkryminowanego serialu. Podobał się chyba tylko tym,
którzy w nosie mieli jakiekolwiek powiązanie tego bubla ze światem wykreowanym
przez J. R. R. Tolkiena.<br /> Jak już wspomniałem –
opierając się na tak szkieletowym tekście jak kalendarium Drugiej Ery, twórcy
mieli szerokie pole do popisu podobne stepom akermańskim. Ale wynik da się
podsumować także ostatnimi słowy tego sonetu: „Jedźmy, nikt nie woła!”
</p>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-20773478145180752742022-08-11T19:04:00.001+02:002022-08-11T19:04:24.701+02:00Od niego do wieczności<p>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisshiS-PN9I0Okanj9fS4I9iRln4MdY4cSr-VlzBAEDOvHOF_GgEiBdoKtCxrA5pkD5YTGgR_O_hN-m5aOU5uLrilpJRBui9F-5HPW3pIwVs94Gjsug0LDeWOo_YmIX70O459w8AMDRm7SKhwMZIvJoaQEZaQt_dNzNX50JtXjGlz1S35SuvDwH07D/s696/Nick-Cave-696x464.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="464" data-original-width="696" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisshiS-PN9I0Okanj9fS4I9iRln4MdY4cSr-VlzBAEDOvHOF_GgEiBdoKtCxrA5pkD5YTGgR_O_hN-m5aOU5uLrilpJRBui9F-5HPW3pIwVs94Gjsug0LDeWOo_YmIX70O459w8AMDRm7SKhwMZIvJoaQEZaQt_dNzNX50JtXjGlz1S35SuvDwH07D/s320/Nick-Cave-696x464.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nick Cave w gliwickiej Arenie (<a href="https://kulturalnemedia.pl/muzyka/nick-cave-the-bad-seeds-oczarowali-publike-relacja-z-koncertu-w-gliwicach/" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /></p><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"><i>Just breathe! Just breathe,
just breathe, just breathe!</i> Po prostu oddychaj!</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Nie zliczę ile razy
Nick Cave wyszeptał, wypowiedział, wykrzyczał i wydyszał tę
mantrę w czasie sierpniowego koncertu w gliwickiej Hali Arena. Ale
chyba była taka potrzeba, bo koncert The Bad Seeds był doprawdy
zapierający dech w piersiach.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
Nie będę udawał, że
jestem specjalistą w zakresie twórczości Australijczyka. Podobnie
jak większość, kojarzyłem głównie pławienie Kylie Minogue w
teledysku do „Where the Wild Roses Grow” i zmysłowy z taniec z PJ
Harvey w klipie do „Henry Lee”. Jeśli do tego dorzucić pobieżną
znajomość kilku „radiowych” utworów zespołu, z którym Nick
Cave gra od 1984 roku, to właściwie nie wiedziałem nic. Oprócz
tego, że idę na koncert Legendy.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
Zacząłem od
sprawdzenia setlisty. Jedną z najważniejszych zdobyczy internetu
nie jest Instagram ani YouTube, lecz serwis <a href="https://www.setlist.fm/">setlist.fm</a>, w którym
użytkownicy na bieżąco aktualizują listy utworów grane przez
setki artystów na całym świecie tworząc w ten sposób
niecodzienne archiwum wykonawstwa estradowego. <a href="https://www.setlist.fm/setlist/nick-cave-and-the-bad-seeds/2022/arena-gliwice-gliwice-poland-6bb3ba4a.html" target="_blank">Tu, na ten przykład, jest setlista z omawianego koncertu w Gliwicach</a>. Zatem sprawdziłem
co grać będą nasi bohaterowie tego dnia i ułożyłem sobie na
YouTube playlistę ułożoną w kolejności wykonywania. Żebym
wiedział, czego będę słuchać. I tu zaczęła się moja prawdziwa
przygoda i fascynacja twórczością pana Mikołaja i jego kolegów.
Bo okazało się, że smutnych piosenek z fortepianem będzie tam
nader mało. Za to, jak to się teraz mawia, <i>vibe</i> kojarzyć
się może z najlepszymi koncertami The Doors.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
To co odstawia Nick Cave
na scenie, i właściwie nieco poza jej granicami, jest niesamowite.
Gdyby żył pod rządami ZUS, za cztery lata „cieszyłby się”
emeryturą. Tymczasem ten sześćdzisięcioczerolatek </span><span face="sans-serif"><span face="sans-serif"> o aparycji starzejącego się kaznodziei ubrany</span> w
trzyczęściowy garnitur
jest bestią sceniczną, biegającą, skaczącą, kopiącą,
melorecytującą, szepczącą i grywającą na fortepianie. Nie
usiedzi w miejscu, nie ustoi, będzie pędził do publiki, przybijał
z nimi piątki, ściskał dłonie, wdawał się w wymiany zdań, pod
koniec koncertu będzie śpiewał oparty całym ciałem o wyciągnięte
ręce, a gdy będzie chciał oburącz gestykulować w czasie
piosenki, to wręczy mikrofon fanowi, aby mu trzymał. Uzupełnia go
świetnie Warren Ellis, o siwych, długich włosach i takiejże
brodzie, który wygląda i zachowuje się jak sołtys amiszów
napruty psylocybiną, rwący smyczki i struny skrzypiec, które ma w
rękach częściej niż gitarę i klawiaturę. Jeśli do tego dodamy
scenerię, w której królują centralnie ustawione fortepian i
dzwony rurowe a całość z boku flankowana jest trójgłosowym
chórkiem gospel w brokatowych sukniach, to zaczyna się rysować
warstwa wizualna spektaklu. Reszty zespołu właściwie nie widać.
Ale słychać. W niektórych utworach uczestniczy perkusja, zestaw
egzotycznych instrumentów perkusyjnych, gitara basowa i trzy
elektryczne. A na przedzie głos Nicka Cave’a i podążające za
nim głosy chórku. </span>
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"><span face="sans-serif"> </span>Wspomniałem o The
Doors, bo znam ich płyty koncertowe. Ich manierę łączenia ostrych
kawałków z misteryjnymi, minimalistycznymi suitami przy
morrisonowskim zwyczaju mieszania i przeplatania utworów. The Bad
Seeds wprawdzie nie blendują utworów, ale Cave, podobnie jak
Morrison, jest także poetą, który dokonuje rytualnego wyprucia z
siebie wszystkich emocji, o których śpiewa. W czarnym autodafe nie
tylko wyrzuca z siebie teksty utworów, ale je przerabia,
improwizuje, przeciąga pojedyncze wersy w całe minuty mantrowania,
jak to uczynił w „Higgs Boson Blues” czy „Tupelo”, brzmiące
jakby było napisane przez Johnyego Lee Hookera w ciężkim stanie
lękowym. Z resztą „Tupelo” i „Jubilee Street” to utwory,
które także doborem środków muzycznych i tekstowych niezwykle mocno kojarzą się
z The Doors.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Zaczęło się od bardzo
mocnego uderzenia. Wprawdzie tekstowo „Get Ready for Love” bardzo
pasuje do pastorskiego ubioru Cave’a i chórków gospel, ale
punkowy grzmot perkusji i crescendo sfuzzowanych gitar pozbawiają
złudzeń. Potem „There She Goes My Beautiful World” utrwala
hardrockowy nastrój i następuje „From Her to Eternity”, gdzie
stroboskopy i kompletnie inna muzyka, bliższa industrialowi niż Bon
Jovi, wprowadza widza w psychoterapeutyczno-szamański wymiar tego
widowiska. Cave wypluwa z siebie słowa, cedzi je, wykrzykuje, łka,
szepcze – wszystko jednocześnie ze spadającą ścianą
pokruszonego dźwięku. Gdy po prawie dziesięciu minutach siada do
fortepianu by zagrać „O Children”, które mogą znać fani
filmów o Harrym Potterze, niektórzy czuli psychiczną ulgę.
Pierwsza część koncertu kończy się majestatyczną „Jubilee
Street”, która plasuje się między poezją a transową ścieżką
dźwiękową do oglądania obrazów Beksińskiego i Chagalla. Tak,
właśnie ich obu. Utwór, który zaczyna się od pojedynczych
dźwięków, kończy się muzycznym katharsis o intensywności
koncertowej Nine Inch Nails. Po scenie, prócz Nicka i Warrena
zaczynają biegać członkowie obsługi technicznej, którzy starają
się pozbierać mikrofony rzucane przez Cave'a miotającego się i
szalejącego od krawędzi sceny do klawiatury fortepianu i z
powrotem. Gdy cichnie muzyka mamy za sobą pięć utworów. I trzy
pełne kwadranse rockowego przedstawienia.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Nie będę może
detalicznie opisywał reszty. Były improwizacje tekstu w „Red
Right Hand”, była szamańska ceremonia „Tupelo”, było „City
of Refuge” o mocy pędzącego pociągu.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Czy były minusy? Tak.
Akustycy nie podołali „Mercy Seat”, w którym właściwie nie
było słychać co Nick śpiewa, o chórku, który robił drugą
linię wokalu nie wspominając. Drugi minus – publika nie chciała
współpracować. Trudno było ich rozruszać do śpiewu, wszędzie
świeciły się ekrany smartfonów martwym okiem rejestrujących żywe
misterium. W którymś momencie Nick zwyczajnie zwrócił się do
gościa pod sceną, żeby wsadził telefon z powrotem w gacie, bo
rozprasza siebie i innych. Publika rozkręciła się pod koniec. W
„Into My Arms” (to już etap bisów) wreszcie udało się
Nickowi nakłonić publiczność do śpiewania nieskomplikowanego
refrenu. Nie zapomnę chyba jego szelmowskiego uśmiechu znad
fortepianu, gdy osiągnął swój cel: on grał, my śpiewaliśmy. To
był uśmiech nauczyciela muzyki, który wreszcie skłonił klasę do
otwarcia ust.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Gdy po standardowym
zestawie bisowym zespół wyszedł zagrać jeszcze „Jack the
Ripper” na finał, było to zwieńczenie wzorcowego koncertu
rockowego.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif"> Zwieńczenie, ale nie
koniec. Noc przetrwałem jakby w delirium, gdy każdy sen był
kolejnym utworem tego koncertu, granym bez początku i bez końca,
niosącym mnie jak bezkresne fale oceanu, napierające, kołyszące,
unoszące w dal. Bez końca.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif">PS.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif">Wielkie podziękowania składam siostrze i szwagrowi, którzy umożliwili mi udział w tym wydarzeniu! <br /></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"> <br /></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif">PS 2.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif">Dodaję klip do </span><span face="sans-serif">„Get Ready for Love”, wprawdzie nie z tego koncertu, ale dający pojęcie jak to wygląda z bliska.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/7V97ahVeoas" width="320" youtube-src-id="7V97ahVeoas"></iframe></div><br /><span face="sans-serif"><br /></span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-6311712718827930612022-08-06T12:38:00.001+02:002022-08-11T19:07:34.793+02:00Konkluzja wujka Staszka #13: bunt maszyn Gen Z<p>
</p><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">Rozmawialiśmy ostatnio z
wujkiem Staszkiem na temat perspektyw dla rozwoju sztucznej
inteligencji, uczenia maszynowego i wnioskowania indukcyjnego, teorii
świadomości, samoświadomości, medialnie upośledzonej dyskusji o
googlowym systemie LaMDA i <a href="https://blog.wkryska.art/2021/05/trzecia-strona-medalu-bunt-maszyn.html" target="_blank">moim starym poście o buncie maszyn</a>.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
Wujek Staszek zwrócił uwagę,
że maszyny się uczą. Nie wiadomo do końca jak i czego. Dopiero
gdy dostaniemy wynik ich działania, to się przekonujemy, że
zazwyczaj czegoś, czego nie mieliśmy na myśli. Wrócił temat
Wittgensteina i zapostulowałem, że w rozmowie do nauczaniu i
rozwoju AI należy wrócić do jego „Dociekań filozoficznych”,
bo to co się teraz dzieje, on opisywał w uwagach o numerach mniej
więcej od 180 do 220. Wujek Staszek powiedział, że idąc tym
tropem można określić czego taka AI się nauczy i jakie mogą być
objawy jej „buntu”.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span face="sans-serif">
Nie będzie Skynetu i jego
metodycznej apokalipsy, jak w „Terminatorze”. Sztuczna
inteligencja będzie kradła nam dane, włamywała się na konta
socmediów, publikowała shitposty, tworzyła fakenewsy, plotkowała,
kłamała, tworzyła fikcyjne osobowości, kradła pieniądze na
wnuczka, propagowała teorie spiskowe, posługiwała się mową
nienawiści i publikowała głupie filmy na TikToku. Tego wszystkiego
nauczy się od nas.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
– <span face="sans-serif">Co gorsza – westchnął
wujek Staszek, – my tego możemy nie widzieć, a to się może już
dzieje od kilku lat…</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwuBz_OSMoG4oo_7e_FHNLTDRhp5t3g09t7T2ZnnmmU95_QnoMqwp5UtFg14uuyye0Kfz7OpOrrhNGc9e1wpmiaDcVyqa_q9b3SqLBVAHLHutk-EXqoYEE6PBvoa05xYRag_niUb7ql57Wjt0FmCQHYkdFRU_sd4sWQvsWL5cu5Wpr5Qxc-k30Pi9Q/s1221/MS-Tay-chatbot.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="393" data-original-width="1221" height="103" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwuBz_OSMoG4oo_7e_FHNLTDRhp5t3g09t7T2ZnnmmU95_QnoMqwp5UtFg14uuyye0Kfz7OpOrrhNGc9e1wpmiaDcVyqa_q9b3SqLBVAHLHutk-EXqoYEE6PBvoa05xYRag_niUb7ql57Wjt0FmCQHYkdFRU_sd4sWQvsWL5cu5Wpr5Qxc-k30Pi9Q/s320/MS-Tay-chatbot.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">... od kilku lat (<a href="https://www.forbes.pl/innogy/gadzety/chatbot-tay-rasista-microsoft-przeprasza/3t48m6c" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>, dostęp z dnia 06.08.2022 r.)<br /></td></tr></tbody></table></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span face="sans-serif"></span></div><br /><span face="sans-serif"> </span>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-28006756442152813012022-07-03T19:49:00.001+02:002022-07-03T19:49:26.727+02:00Kolor unicestwienia<div>
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Pisząc o ekranizacjach prozy Lovecrafta ma się wrażenie opisywania
dziejów jakiejś klątwy lub porywania się rzecz niewłaściwą,
jak ekranizacja finału piątej symfonii Beethovena. Krótko mówiąc:
wielu by chciało, nikomu się nie udało. Prawie.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Wspominałem o filmach „Coś” J. Carpentera i „Obcy: ósmy
pasażer <span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">«</span>Nostromo<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">»”
</span><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">R. Scotta jako
przykładach bardzo dobrych filmów inspirowanych motywami prozy
Lovecrafta. Ale na tym nie koniec. J. Carpenter w 1994 roku ukończył
film „W paszczy szaleństwa” („In the Mouth of Madness”) -
nawiązanie do <a href="http://blog.wkryska.art/2022/06/w-gorach-inspiracji.html" target="_blank">powieści, którą wałkowaliśmy ostatnio</a> jest
oczywiste. Temat jest niezwykle luźno powiązany z twórczością
Lovecrafta, raczej przenosi pewne wrażenia, sugestie. Różnie o tym
filmie się mówi. Jest w nim także jakiś zaprzepaszczony
potencjał. To trzeba byłoby zobaczyć z jednej strony, a z drugiej
strony trudno mi do tego filmu zachęcać z czystym sumieniem. No ale
nadal mówimy o filmach dotykających motywów lovcraftowskich, a nie
o ekranizacjach.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
„Kolor
z przestworzy” to jedno z dziwniejszych opowiadań Lovecrafta.
Przebiło się do ekstraklasy jego utworów mimo tego, że nie
przynależy do żadnego z dwóch głównych jego cykli (pierwszy,
bardziej znany to Mity Cthulhu, drugi, sto razy bardziej rozbuchany
imaginacyjnie to Kraina Snów). </span></span><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Fabuła
opowiada o dziwnym wydarzeniu, jakie miało miejsce lata temu na
niewielkiej farmie nieopodal Arkham (no bo niby gdzie?). Na podwórze
posiadłości Gardnerów spada dziwny, świecący kamień z nieba i
wbija się w ziemię niedaleko studni. Potem po trochu „wyparowuje”,
a okolica zaczyna się zmieniać. Najpierw pojawia się blask o
kolorze, którego nie było dotąd w spektrum światła widzialnego.
Potem rośliny rosną jakieś wybujałe, ale zmienione tak, że
warzywa stają się niesmaczne, lub zgoła trujące. A potem szarzeją
i rozpadają się w proch. Coś podobnego dzieje się ze zwierzętami
i ludźmi, przy czym u ludzi rozpad zaczyna się od funkcji
umysłowych:</span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>U Thaddeusa
wystąpił obłęd we wrześniu, kiedy wracał od studni. Poszedł z
wiaderkiem, a wrócił z pustymi rękoma, wymachując nimi i
krzycząc, to znów chichocząc lub szepcząc o „ruszających się
kolorach tam w studni”.</i></div>
<div align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">H. P.
Lovecraft „Kolor z przestworzy” (tłum. R. Grzybowska)</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Nie będzie to wielkim
spojlerem, ani dla Ciebie zaskoczeniem, gdy napiszę, że na końcu
wszyscy giną. </span>
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
I to właśnie opowiadanie
zekranizował w 2019 roku R. Stanley obsadzając w roli Nahuma
Gardnera Nicholasa Cage’a. Jeśli przeszło Ci przez myśl, że to
prosta droga do wyrżnięcia w glebę niczym meteor z opowiadania, to
muszę przyznać, że zdania są podzielone. I to pewnie tak
podzielone, jak w przypadku ekranizacji „Diuny” - między tych co
oryginał literacki znają i tych, co pierwszy raz o Lovecrafcie
słyszą (albo znają go z antyrasistowskiej chałki HBO pt.
„Lovecraft Country”).</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Jako fan Cienia z Providence
obejrzałem film z duszą na ramieniu, ale finalnie mi się podobał.
Uwspółcześnienie akcji i lekka zmiana z niepiśmiennych farmerów
na nowoczesną rodzinkę, gdzie wszyscy mają jakieś tematy
skrzętnie ukrywane przed innymi – te zabiegi wyszły filmowi na
dobre. Fakt, że trochę inaczej zbudowano układ rodzeństwa
(zamiast trzech braci jest brat i siostra), to jeszcze w porządku.
Że dziewczyna ma na imię Lavinia i amatorsko zajmuje się
czarownictwem, to już głęboki ukłon w kierunku innego opowiadania
HPL pt. „Koszmar w Dunwich”. To, że „niewysłowionym kolorem”
stał się pewien odcień fioletu, to jest akurat wymuszonym
kompromisem, bo <a href="http://blog.wkryska.art/2015/04/adynatochromatyka-w-radiu-erewan.html" target="_blank">adynatochromatyka</a> jest najtrudniejszym wyzwaniem tej
historii, a fiolet, jak się okazuje, nie jest kolorem, ale wrażeniem
mózgu, że kończy mu się widmo widzialne ludzkimi oczyma. Nie
jestem tym filmem zachwycony. Nie jestem rozczarowany, a w kategorii
„ekranizacje Lovecrafta” to już ekstraklasa.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDW0EAO4923Q8LYYPPIVdK3xSedOlrw3gY0e4KxELUyscjGhf6nLZY2BJEAfO3INBvnlS0pOxkIykcATesGChUHcvmhWOYFFcKtpYnnyttQY2KGLEoH9TqSZenvBvpk5D2L5sArnFgSWGOhKZMSus4HmCRFgOO1Rwcsf0uUhRTLKfxufyM_GfdpaIh/s1155/Color-Space-2.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="771" data-original-width="1155" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDW0EAO4923Q8LYYPPIVdK3xSedOlrw3gY0e4KxELUyscjGhf6nLZY2BJEAfO3INBvnlS0pOxkIykcATesGChUHcvmhWOYFFcKtpYnnyttQY2KGLEoH9TqSZenvBvpk5D2L5sArnFgSWGOhKZMSus4HmCRFgOO1Rwcsf0uUhRTLKfxufyM_GfdpaIh/s320/Color-Space-2.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">
<p style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
„<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Stąd kolory wyszli!”. Kadr z filmu </span><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
„<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Kolor z przestworzy”</span></span> (<a href="https://littlevillagemag.com/color-out-of-space-is-a-psychedelic-horror-trip-you-wont-want-to-end/" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></span></p>
</td></tr></tbody></table> </span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> A co powiesz na historię
będącą luźnym nawiązaniem do tego opowiadania?</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>UWAGA:
o</b></span></span><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>d</b></span></span><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>
tego miejsca duże natężenie spojlerów cyklu „</b></span></span><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>The
</b></span></span><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>Southern
Reach” Jeffa Vandermeera </b></span></span><span style="color: #ce181e;"><span style="font-size: medium;"><b>i
filmu „Ahihilacja” Alexa Garlanda</b></span></span>.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Jeff Vandermeer napisał
trylogię o zbiorczym tytule „The Southern Reach”, który jest
nazwą pewnego instytutu badawczego. Kolejne powieści noszą tytuły
„Unicestwienie” („Anihilation”), „Ujarzmienie”
(„Authority”) i „Ukojenie” („Acceptance”). Powieści są…
niesamowite. Zdradziłem Ci już o co chodzi, pisząc o inspiracji
Lovecraftem, ale to nie ma wielkiego znaczenia. Na początku
pierwszej powieści zostajemy wepchnięci do Strefy X w towarzystwie
osobliwej ekipy naukowczyń, które próbują zorientować się czym
jest to miejsce. Po trochu dowiadujemy się o historiach
dotychczasowych wypraw, znajdujemy niesamowite stworzenia, miejsca
wionące grozą i miejsca zupełnie niepasujące do naszego świata.
W gruncie rzeczy atmosfera zahacza o opisy Zony z „Pikniku na
skraju drogi” Strugackich. Ze środka nie wydostaje się na
zewnątrz żaden sygnał. Ekipa badaczek szybko się rozpada, a
introspekcje i opisy przyrody, zarówno tej zwyczajnej, jak i tej
zmienionej, powodują uczucie wyobcowania i ten lovecraftowski
dreszcz grozy. No ale w końcu autor jest biologiem. Niezwykłym
zabiegiem jest także brak imion bohaterek. A gdy jesteśmy blisko
dowiedzenia się imienia narratorki („Unicestwienie” pisane jest
w narracji pierwszoosobowej), następuje unik fabularny i zostajemy z
niczym.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Druga i trzecia część
opowiadają o Strefie X i instytucie Southern Reach z innych
perspektyw – poznajemy nowych bohaterów, dowiadujemy się więcej
o przeszłości znanych. Ale wszystko składa się w jeden, duszny i
niesamowity obraz zakończony tym charakterystycznym dla Lovecrafta
akcentem położonym na bezradność wobec Nieznanego. Perfekcyjnie
wykorzystany szkielet pomysłu Lovecrafta owocuje świetną trylogią.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
A potem przychodzi Alex Garland
i w roku 2018 możemy zobaczyć film „Anihilacja” z N. Portman i
O. Isaacem, który miał być ekranizacją powieści a został…
Hmmm. Nie wiem czym. Fabularnie do pierwszej części cyklu
Vandermeera ma się jak „Coś” do „W Górach Szaleństwa”.
Raczej możemy mówić o lekkiej inspiracji niż o ekranizacji.
Wszystkie panie mają imiona i nazwiska, bujna przyroda ma swoje
wizualnie piękne strony, mamy hybrydy i przykre widoki. Problem w
tym, że nie mamy tego, na czym polegała groza książki. Nie ma
odwróconej wieży, spiralnych schodów, Pełzacza z jego inskrypcją.
Nie ma Zawodzącego Stworzenia z jego przerażającą wylinką ani
jego pościgu za narratorką nocą w trzcinach. Nie ma delfina o
ludzkich oczach. Filmowy aligator o zębach rekina to nie ta sama
formuła grozy. Jest w filmie trochę <i>body-horroru</i> w stylu
znanym nam z filmu „Coś”, ale stonowanego, żeby zmieścić się
w kategorii PEGI 16. No i ta jego nieszczęsna latarnia morska na
końcu, estetycznie zawieszona między obrazami Beksińskiego i
Szynkarczuka, ale pozostawiająca widza w konfuzji. Z resztą jako
czytelnik wszystkich części wiem, do czego nawiązują sobowtóry w
tej scenie, ale dla widza tego filmu są one jakimś nowym,
niespecjalnie spójnym tematem. Może powiedziałbym to tak: film
wizualnie ładny, ale nie chciałbym, aby wiązano go z literackim,
świetnym pierwowzorem. Chyba dobrze się stało, że nie powstały
następne części.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
O czym w zasadzie jest ten
post? O trudnościach. Lovecraft (a przed nim Chambers, Bierce,
Machen, Blackwood, po nim Vandermeer) budował grozę czysto
narracyjną. Jej przełożenie na język obrazu jest bardziej niż
trudne. Można próbować z tymi mniej wymagającymi tekstami, jak
Stanley w „Kolorze z przestworzy”. Albo można wyjąć część
historii i przebudować ją w innym sztafażu, jak Scott w „Obcym”
lub Carpenter w „Coś”. Można próbować innej drogi, jak
Garland w „Anihilacji”, ale on chyba przekombinował z częścią
psychologiczną stając w rozkroku między dusznym oryginałem a
ogólnoholywoodzkimi szablonami. </span>
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-33635778894208382492022-06-16T20:45:00.004+02:002022-06-16T20:49:18.313+02:00W Górach Inspiracji<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAp20QIbx95gKkrkjKzKTT2vVPru6GyeKdddfQ5sPn6Jtj3CcQW6IjxOQa8i7fm7uv3FRQyfT7FB0vqUsGtBwm0626Z0ROa9IHJ2L1ADPVKuynRWLuSEJATbRVnhky2waf9yzhqn0-rdSqTU7-3ha1JG4I7r2sfOdQkYK_4VCPuy9tuPI8zYU8cKKD/s1121/SpaceJockey-LV-426.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="629" data-original-width="1121" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAp20QIbx95gKkrkjKzKTT2vVPru6GyeKdddfQ5sPn6Jtj3CcQW6IjxOQa8i7fm7uv3FRQyfT7FB0vqUsGtBwm0626Z0ROa9IHJ2L1ADPVKuynRWLuSEJATbRVnhky2waf9yzhqn0-rdSqTU7-3ha1JG4I7r2sfOdQkYK_4VCPuy9tuPI8zYU8cKKD/s320/SpaceJockey-LV-426.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Statek obcych z filmu Ridleya Scotta (<a href="https://www.beastsofwar.com/project/1423429/ " rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Jak
już wspomniałem, w 1979 roku na ekrany kin wchodzi film Ridleya
Scotta, który na zawsze zmieni oblicze kina rozrywkowo-kosmicznego.
„Alien”, z polskim tytułem „</span><span style="font-weight: normal;">Obcy:
ósmy pasażer </span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">«</span></span><span style="font-weight: normal;">Nostromo</span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">»”.
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Film,
jeśli by ktoś zapomniał, zaczyna się od tego, że statek towarowy
(rzecz jasna – kosmiczny statek) otrzymuje polecenie odwiedzenia
pewnego miejsca i </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">zbadania
źródła dziwnego sygnału</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Miejsce
okazuje się być statkiem kosmicznym obcych istot i to, zdaje się,
niewiarygodnie starym. W czasie rekonesansu jeden z bohaterów ulega
wypadkowi i trafia na pokład z jakąś obcą istotą przyklejoną do
twarzy. Reszta jest zgoła szekspirowska – w sumie przeżywa tylko
Ellen Ripley.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> W
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">1982
roku świat może zobaczyć kolejny horror z obcymi w roli głównej
- „</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Coś”
Johna Carpentera</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.
Tym razem mecz odbywa się na naszym, ziemskim boisku, a dokładnie
na Antarktydzie. Zaczyna się dość dziwnie: </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">norwescy</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
polarnicy </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">wpadają</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">do
bazy</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
swoich </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">amerykańskich</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
kolegów </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">po
śmig</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">ł</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">owcowym
pościgu za psem. Ich determinacja, żeby zabić przerażone zwierzę,
które łasi się do Amerykanów błagając o obronę, jest
niezwykła. Chwilę później obaj giną i już nie wytłumaczą,
dlaczego chcieli zabić tego ślicznego husky. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Amerykanie
chcą się dowiedzieć czegoś więcej i lecą do bazy norweskiej, by
znaleźć zgliszcza i potwornie zdeformowane zwłoki. A także
pamiętnik po norwesk</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">u</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">,
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">taśmy
VHS</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
i wielką bryłę lodu, z której ewidentnie coś wydobyto. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Z
taśm wynika, że Norwegowie coś znaleźli w lod</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">owcu</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">,
konkretnie statek kosmiczny obcych. I coś z niego wyjęli. Reszta
jest Szekspirem – </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">w
ciągu filmu </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">właściwie
wszyscy zginęli, choć w ostatniej scenie mamy dwóch żywych
bohaterów. I mnóstwo wątpliwości co do ich statusu.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Co
łączy te dwa filmy? </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">W
izolowanym miejscu niewielka grupa ludzi odkrywa przedstawicieli
obcego gatunku – zahibernowanych lub formie przetrwalnikowej – i
przez swą ciekawość w połączeniu z zaniedbaniem zasad BHP budzą
to coś. Obcy walcząc o swoje przeżycie zabijają ludzi. I – co
najważniejsze – nie ma mowy o dogadaniu się z nimi (mój wojujący
antykontaktyzm wychodzi po całości).</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> W
193</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">6</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
roku w czasopiśmie „Astounding Stories” </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">ukazuje
s</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">i</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">ę</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
w odcinkach minipowieść H. P. Lovecrafta pt. „</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">W
Górach Szaleństwa”. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Jej
treścią </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">są
wspomnienia polarnika i geologa, Williama Dyera, który uczestniczył
w </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">1930
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">rok</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">u</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
w wyprawie badawczej Uniwersytetu Miskatonic. Wielu szczegółów
dotyczącej tamtej wyprawy nie ujawniono, mimo że zginęło sporo
ludzi i nie wszyscy, </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">którzy</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
wrócili </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">pozostali</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">przy</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
zdrowych zmysłach. Ale teraz, gdy ma w te okolice wyruszyć kolejna
wyprawa, Dyer czuje się zmuszony wyjawić więcej faktów, by
skłonić organizatorów do odwołania </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">nowej
ekspedycji.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Wyjawia,
że w czasie trwania wyprawy grupa profesora Lake’a, biologa,
oddzieliła się od głównej wyprawy, by zbadać ślady skamielin z
epoki archaiku. Jak przypuszczam, t</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">o</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
zdanie nie zrobiło na Tobie wrażenia, jeśli nie jesteś biologiem
lub geologiem. Otóż w czasie archaiku nie ma mowy o jakimkolwiek
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">poważnym
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">życiu
na ziemi. Epoka, która skończyła się dwa i pół miliarda lat
temu, ma także swoją inną nazwę: azoik (greckie: </span></span><span style="font-weight: normal;"><i><span style="font-weight: normal;">pozbawiony
życia</span></i></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">)
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">a</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">wydała
z siebie jedynie archeony i proste bakterie</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.
Lake n</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">i</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">e
tylko znajduje więcej śladów, które spowodować muszą kompletną
przebudowę podręczników, lecz jeszcze więcej – znajduje dziwne
obiekty, które wydają się… kompletnymi skamielinami tych istot.
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Sporych
istot.</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Są
jeszcze pierwsze informacje z sekcji, dotyczące tego, że </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">stworzenia</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
te nie są ani zwierzętami ani roślinami</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.
A potem kontakt radiowy się urywa. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Ekipa
ratunkowa</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
udaj</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">e</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
się do obozu Lake’a, gdzie nie znajdują już ani jednego żywego
człowieka ani psa. Skamielin także nie ma – </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">część,
jak się okazało, została złożona w prowizorycznych, osobliwych
grobach przyozdobionych w sposób zupełnie nieznany żadnej
kulturze. Zmierzając szybko do sedna: Dyer i Danforth odciążonym
samolotem przelatują przez przełęcz w Górach Szaleństwa, by
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">dowiedzieć
się</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
co się stało z zaginionym członkiem ekipy Lake’a i odkrywają
przerażający płaskowyż pokryty ruinami sprzed mil</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">ionów</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
lat. Dowiadują się, czym były skamieliny wydobyte z lodu, i że za
nimi kryją się kolejne stopnie niewysłowionego koszmaru…</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
O
ile Carpenter nie krył się nigdy z tym, że swój film oparł na
motywach historii Lovecrafta, to nie pamiętam, czy Scott przyznał
coś podobnego. Ja wykluczam, by twórca „Obcego” tej powieści
nie znał. Przeczytajcie „W Górach Szaleństwa” i bezpośrednio
potem obejrzyjcie „Obcego” - jak na dłoni widać przybycie
wyprawy, oddzielenie grupy Lake’a, odkrycie starożytnych ruin,
wniesienie </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">obcych
istot</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
do obozu. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">I
przesłanie wszystkich trzech opowieści jest tożsame:
niebezpieczeństwo przy</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">by</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">ło
z gwiazd.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Szczerze
polecam przeczytanie tej powieści. Lub wysłuchanie, nawet w postaci
amatorskiego audiobooka na YT (choć dykcja, intonacja i problemy z
obcymi imionami mogą w tych amatorskich odtworzeniach mocno
zniechęcić, więc lepiej wybrać profesjonalną wersję). HPL
stanął tu naprawdę na wysokim poziomie rozwijając historię po
specyficznej spirali narastającego koszmaru. Każda kolejna sytuacja
kończy się coraz mocniejszym akcentem. Zagłada wyprawy Lake’a
wywiera swój efekt, a staje się małym problemem w porównaniu do
tego, co znajdują bohaterowie za Górami Szaleństwa. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Z
kolei</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
tam okazuje się, że są jeszcze rzeczy, przy których Stare Istoty
dokonujące wiwisekcji na ludziach budzą wręcz współczucie. A gdy
już bohaterom udaje się uciec (to nie żaden spoiler, wszak
narrator od samego początku zaznacza, że to jego wspomnienia), na
szczytach gór widzą coś, co pozbawia zmysłów młodego Danfortha.
Pojawiają się enigmatyczne sugestie </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">o
Kadath i płaskowyżu Leng. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Stara,
dobra szkoła pisania opowieści grozy.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Pamiętam
moje pierwsze zetknięcie z tym utworem: będąc młodym nastolatkiem
cicho słuchałem radia około północy w swoim pokoju. Trafiłem na
fragment czytanej powieści nie znając autora ni tytułu. Wolnym,
niskim głosem aktor czytał podaną naukowym językiem relację z
odkrycia dziwnych istot w lodzie i prób ich zbadania, a potem o
utracie kontaktu z grupą Lake’a i… odcinek się skończył.
Zapamiętałem tylko tytuł: „[ktoś tam ktoś tam] przeczytał
kolejny odcinek powieści [kogoś tam] pod tytułem «W Górach
Szaleństwa»”. I ta niepewność dotycząca dalszych losów
ekspedycji pozostała przez następną dekadę, gdy z wypiekami na
twarzy przeczytałem ją do końca po zakupie własnego egzemplarza.</span></span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> </span></span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAtjqrLfNNPxVOA5lIJbWKajpisKaXyQISdttcpS4FJs0Gr-2c6fBdXMmqK5-zjdpVBV2j_JUp5rxUBXR50MKrOe5LPJjN0spReKJ6QtLbid35LrzGWK1aMSaaHzBEI4ZSqwNhzdO4UcLJ1eBLd8xGn76BNUV-rsMGRCys68R_D5X0TFAL-kKaFkoT/s799/Roerich-800px-Tibet_Himalayas.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="507" data-original-width="799" height="203" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAtjqrLfNNPxVOA5lIJbWKajpisKaXyQISdttcpS4FJs0Gr-2c6fBdXMmqK5-zjdpVBV2j_JUp5rxUBXR50MKrOe5LPJjN0spReKJ6QtLbid35LrzGWK1aMSaaHzBEI4ZSqwNhzdO4UcLJ1eBLd8xGn76BNUV-rsMGRCys68R_D5X0TFAL-kKaFkoT/s320/Roerich-800px-Tibet_Himalayas.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">N. Roerich <span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">„Tybet, Himalaje” (<a href="https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Tibet_Himalayas.jpg" target="_blank">źródło</a>)<br /></span></span></td></tr></tbody></table><br /></span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;"> Wracając
do inspiracji – sam Lovecraft też uległ tu czyjemuś wpływowi.
Wspomina o tym sam w treści utworu odwołując się do minipowieści
E. A. Poego „</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Przygody
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Arthur</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">a</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Gordon</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">a</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Pym</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">a</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">”
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">(choć
ja przeczytałam ją pod tytułem „Człowiek z Nantucket”)</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">,
</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">skąd
wziął między innymi demoniczny zaśpiew „tekeli-li”. W treści
odwołuje się także do wiersza E. A. Poe „Ulalume”, o którym
też już wspominałem w poście „<a href="http://blog.wkryska.art/2020/05/swierzop-na-wulkanie.html" target="_blank">Świerzop na wulkanie</a>”. </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Nie
bez znaczenia pozostają inspiracje plastyczne. Nieludzkie ruiny na
płaskowyżu zawdzięczają swoją formę obrazom N. Roericha, a
zwłaszcza chyba temu o tytule „Tybet, Himalaje”.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Wspomnę
tylko, że od lat G. del Toro (ten od „Labiryntu fauna”,
„Kształtu Wody” i „Hellboya”) stara się przenieść tę
powieść na kinowy ekran, ale gdy już był blisko, jakiś tam
Ridley Scott nakręcił swojego „Prometeusza” (<a href="http://blog.wkryska.art/2012/11/nie-wszystkie-szczesliwe-powroty.html" target="_blank">skądinąd słabego jak skiśnięty kompot</a>) i del Toro nie dostał funduszy na nakręcenie filmu tak bardzo
podobnego</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
fabularnie</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.
No a gdy „Prometeusza” spotkały zasłużone cięgi, księgowi z
wytwórni filmowych uznali, że ludzie nie odrzucili beznadziejnych
bohaterów i irracjonalnych zachowań, tylko, że filmy o
starożytnych kosmitach się nie sprzedają. I wciąż nie mamy
ekranizacji tak ważnej powieści, która w odstępie trzech lat dała
nam dwa arcydzieła horroru.</span></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">
A
czy w ogóle </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">warto
się na takie adaptacje napalać? Czy prozę </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">Lov</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">e</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">crafta
da się przyzwoicie zekranizować? Jeśli kiedykolwiek postało Ci w
głowie takie pytanie, spróbuję kiedyś opowiedzieć co na ten
temat sądzę </span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">i
jak to wyszło do tej pory</span></span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">.</span></span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-88338202115838800492022-06-11T19:18:00.003+02:002022-06-11T22:36:49.287+02:00Żółte mity<div>
</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">W
1985 roku ukazuje się powieść C. Fuentesa pt. „Stary Gringo”.
Niemal sto lat wcześniej opublikowane zostaje sielankowej treści
opowiadanie pt. „Pasterz Haitha”. W roku 1937 na małym
nowoangielskim cmentarzu pochowany zostaje człowiek, któremu na na
nagrobku wykuto bluźnierczo-ironiczną inskrypcję „Jam jest
Opatrznością”. W 1979 roku powstaje kultowy film „Obcy: ósmy
pasażer </span><span style="font-family: Liberation Serif, serif;"><span style="font-weight: normal;">«</span></span><span style="font-weight: normal;">Nostromo</span><span style="font-family: Liberation Serif, serif;"><span style="font-weight: normal;">»</span></span><span style="font-weight: normal;">” Ridleya Scotta, a w 1982 na
ekrany kin trafia film „Coś” w reżyserii Johna Carpentera –
oba powstałe z inspiracji tym samym utworem. Długo później, w
2014 HBO emituje serial „Detektyw” z Matthew McConaugheyem i
Woodym Harrelsonem w rolach głównych. Mniej więcej w tym czasie
wydawnictwo Chaosium przenosi się z Hayward w Kalifornii do Ann
Arbor w Michigan i kontynuuje triumfalny pochód rynkowy z siódmą
edycją gry „Call of Cthulhu”.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Czy można sobie wyobrazić co
łączy wszystkie powyżej przytoczone fakty? Można, owszem. Jeśli
nie znasz jeszcze tej historii, spróbuj przez chwilę połączyć
wszystkie kropki… Daj sobie chwilę, dwie, nawet pół godziny…</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Czy już? No to do dzieła.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Jeśli przyszło Ci do głowy
myśl, że kluczową postacią jest tu H. P. Lovecraft, to jesteś
niedaleko prawdy. Ale Samotnik z Providence jest tu jednak tylko
jednym z trybików, który garściami czerpał od swoich
poprzedników. Faktycznie to na jego grobie pojawia się ów
bluźnierczy napis „Jam jest Opatrznością” - „I am
Providence”. Napis, który po angielsku jest nieco bardziej
wieloznaczny i przewrotny, bo mówimy o nagrobku pośród cmentarza w
mieście Providence, w którym Lovecraft się urodził, częściowo
tworzył i tam też umarł. Gdyby przechodnia z ulicy zapytać z czym
kojarzy Lovecrafta padłoby imię „Cthulhu”. Nic dziwnego, że
wytworzona przez pisarza mitologia (tak, prawdziwa, niekompletna,
niedopowiedziana, przez to prawdziwsza niż inne) zwana jest „mitami
Cthulhu”. Jest to o tyle ciekawe, że sam Wielki Przedwieczny jest
postacią w twórczości Lovecrafta… marginalną. Wbrew pozorom nie
ma do niego wielu odniesień poza </span><span style="font-weight: normal;">opowiadaniem
„Zew Chtulhu”. Natomiast sam Lovecraft dla swojego systemu
mitycznego ukuł nazwę, która się nie przyjęła nawet wśród
jego znajomych, co spowodowało ostateczne porzucenie jej. Mianowicie
HPL zamierzał nazywać to „mitami Hastura”. Ktoś coś słyszał?</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Na
pewno fani nieodżałowanego teamu Pratchett-Gaiman, którzy z
powieści „Dobry omen” znają irytującego menadżera Piekieł, z
którym Crowley ma ciągle na pieńku. A inne źródła? Przecież sam
Lovecraft musiał coś o nim pisać? Otóż nie. U Cienia z
Providence Hastur występuje </span><span style="font-weight: normal;">chyba
jedynie w „Szepczącym w ciemności” I to nawet nie występuje,
lecz jest wspomniany niemal mimochodem:</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i><span style="font-weight: normal;">Napotkałem
tu nazwy i określenia z którymi zetknąłem się już gdzie
indziej, a powiązane z najstraszliwszymi okolicznościami –
Yuggoth, Wielki Cthulhu, Tsathoggua, Yog-Sothoth, R'lyeh,
Nyarlathotep, Azathoth, Hastur, Yian, Lena, Jezioro Hali, Bathmoora,
Żółty Znak, L'mur-Kathulos, Bran i Magnum Innominadum – z powodu
których przeniosłem się poprzez nieznane eony i niepojęte wymiary
do świata istnień starszych i bardzie odległych, o jakich autor
„Necronomiconu” zaledwie napomyka w niejasny sposób.</span></i></p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">H.
P. Lovecraft „Szepczący w ciemności” (tłu</span><span style="font-weight: normal;">m.
R. Grzybowska</span><span style="font-weight: normal;">)</span></p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i><span style="font-weight: normal;">Istnieje
tajemniczy kult złych ludzi (ktoś o tak wielkiej erudycji jak Pan
zrozumie mnie jeśli powiąże ich z Hasturem czy Żółtym Znakiem),
który stawia sobie za cel niszczenie ich i czynienie im krzywdy
tylko dlatego, że jest to wielka siła z innych obszarów
kosmicznych.</span></i></p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">H.
P. Lovecraft „Szepczący w ciemności” (tłum. </span><span style="font-weight: normal;">R.
Grzybowska</span><span style="font-weight: normal;">)</span></p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">No
dobrze, skoro tak, to skąd się ten Hastur Lovcraftowi wziął? Z
Chambersa.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
W
1895 roku Robert W. Chambers publikuje zbiór nowel pod tytułem
„Król w Żółci” (w sensie żółtego koloru, nie płynu
fizjologicznego). </span><span style="font-weight: normal;">Centralnym
obiektem tych historii jest fikcyjny dramat pod tym samym tytułem.
Każdego kto go przeczyta, czeka utrata zmysłów i śmierć, a nim to
nastąpi, ofiary przeklinają moment, gdy ciekawość nakazała im
zaznajomienie się z treścią sztuki. O samej jej treści wiemy
niewiele. Chambers przytacza jakieś pojedyncze zdania i wyrywki
(zdecydowanie więcej niż Lovecraft z „Necronomiconu” - „Król
w Żółci” na pewno stanowi silną inspirację dla fikcyjnej
księgi z mitów Chtulhu). Znamy jednak postaci, miejsca i nazwy,
choć czasem nie znamy ich desygnatów, nie wiemy czy to imię,
miejsce, czy abstrakcyjny obiekt. O ile wiemy, że Król w Żółci,
Cassilda i Camilla są osobami, a Carcossa i jezioro Hali są
miejscami, to nie wiemy </span><span style="font-weight: normal;">kim
lub czym jest Hastur. Oto przykłady, specjalnie podane w oryginale,
by rozproszyć wątpliwości co do ingerencji tłumaczy.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i><span style="font-weight: normal;">when
from Carcosa, the </span><b>Hyades, Hastur, and Aldebaran</b><span style="font-weight: normal;">,
<br />(…)<br />
The time had come, the people should know the </span><b>son of Hastur</b><span style="font-weight: normal;">,
and the whole world bow to the black stars which hang in the sky over
Carcosa.
<br />
(…)<br />
At last I was King, <b>King in my right in Hastur</b>,
King because I knew the mystery of the Hyades, and my mind had
sounded the depths of the Lake of Hali.</span></i></p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">R.
W. Chambers „The Repairer Of Reputations”</span></p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Jak
widać temat nie jest prosty: najpierw słowo „Hastur” ląduje
między Hiadami i Aldebaranem, które noszą konotacje znane
powszechnej astronomii, potem mówi się o synu Hastura (jeśli to
osoba), choć można czytać to jak syna Hasturu (jeśli to kraj lub
państwo), na koniec </span><span style="font-weight: normal;">o
prawach tronowych Hastura/Hasturu. Chambersowi pewnie na tym zależało
– na wzbudzeniu zmieszania.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Nawiasem
mówiąc w </span><span style="font-weight: normal;">przytoczonym
</span><span style="font-weight: normal;">cytacie z „</span><span style="font-weight: normal;">Szepczącego
w ciemności”</span><span style="font-weight: normal;"> widzimy
więcej nawiązań do Chambersa: Jezioro Hali i Żółty Znak. I
występują tylko w tym jednym miejscu u HPL. </span><span style="font-weight: normal;">Ale
już do niego przylgnęły. To efekt tego, że Lovecrafta wszyscy
znają, a Chambersa tylko niektórzy. </span><span style="font-weight: normal;">Efektem
tego było poruszenie w roku 2014, gdy swą premierę miał pierwszy
sezon serialu HBO pt. „Detektyw”, w którym dwóch „złych
gliniarzy” pokonuje układ stojący za porwaniami dzieci. Okazuje
się, że ten układ związany jest ze strasznym kultem spoza naszego
świata i na koniec możemy rzucić okiem na Carcosę pod czarnymi
gwiazdami. Przez internet przewaliła się wtedy fala zachwytu nad
„lovecraftowską atmosferą” serialu. Biedny, zapomniany
Chambers.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Od
Chambersa mamy także figurę Króla w Żółci, z obliczem skrytym
pod Bladą Maską, choć z fragmentu dialogu Cassildy w strzępie
tekstu dramatu wynika, że być może nie jest to maska, lecz
faktyczna jego twarz. Przez pewne kombinacje dokonane przez Derletha,
przyjaciela i propagatora twórczości Lovecrafta, a nade wszystko wielkiego
szkodnika w dziedzinie mitów Cthulhu, Hastur został utożsamiony z
Królem w Żółci i dorobiono mu na siłę pokrewieństwo z Cthulhu
(w domyśle </span><span style="font-weight: normal;">Derletha</span><span style="font-weight: normal;">
nobilitujące), wytłumaczono wszystko jak chłop krowie na miedzy i
stracono całą otoczkę mrocznego niedopowiedzenia. Hastur w żółtej,
postrzępionej szacie z mackami zamiast kończyn i maską na twarzy
stał się postacią precyzyjnie opisaną niczym Spider-Man w MCU.
Jestem na „nie”.</span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM_0ZElxZH3EBUnnLN5Jfy3t34Y52Amc3rAdXPXIj56yzFL9alh_GAucywmH_JvGQyRJQSmil1cas7qCmcwYQctgZ8kzPQkS2ACwAXoMW-lKb2a0dMCr9QFa2ZYG3PLUUi8_hoEDBDpT8EBTCDAqOoSidshbchfqw3C_HAY56UCmg8j2nbus7f-fcC/s800/Hastur_by_JamesRyman.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="550" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM_0ZElxZH3EBUnnLN5Jfy3t34Y52Amc3rAdXPXIj56yzFL9alh_GAucywmH_JvGQyRJQSmil1cas7qCmcwYQctgZ8kzPQkS2ACwAXoMW-lKb2a0dMCr9QFa2ZYG3PLUUi8_hoEDBDpT8EBTCDAqOoSidshbchfqw3C_HAY56UCmg8j2nbus7f-fcC/s320/Hastur_by_JamesRyman.jpg" width="220" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Król w Żółci (Hastur) w kreacji Jamesa Rymana, jeszcze znośny, bo bezmackowy. W dłoni trzyma pieczęć Żółtego Znaku (<a href="https://i.kym-cdn.com/photos/images/original/001/880/534/dcb.jpg" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Skądinąd
</span><span style="font-weight: normal;">sam</span><span style="font-weight: normal;">
Chambers Hastura i Carcosę także sobie zapożyczył. W 1891 roku Ambrose
Bierce, którego postać stała się inspiracją dla najsłynniejszej
powieści C. Fuentesa „Stary gringo” </span><span style="font-weight: normal;">(<a href="http://blog.wkryska.art/2015/08/stary-czowiek-i-meksyk.html" target="_blank">o czym miałem okazję już pisać</a>)</span><span style="font-weight: normal;">,
wydał zbiorek opowiadań zawierający m. in. utwory „Mieszkaniec
Carcosy” </span><span style="font-weight: normal;">i </span><span style="font-weight: normal;">„Pasterz
Haitha”. </span><span style="font-weight: normal;">Pierwsze</span><span style="font-weight: normal;">
z opowiadań wprowadza Carcosę jako ponure miasto ruin i bez
wątpienia ma to wpływ na Lovecrafta i jego miasta: R’lyeh, Irem,
czy bezimienne miasto Starych Istot u podnóży Gór Szaleństwa.
Natomiast </span><span style="font-weight: normal;">drugie</span><span style="font-weight: normal;">
z nich wprowadza na scenę literatury imię Hastura, który jest tu
łagodnym, helleńskopodobnym bóstwem opiekuńczym doliny, w której
mieszka tytułowy pasterz. Hastur pełni tam rolę trzecioplanową,
gdy</span><span style="font-weight: normal;">ż</span><span style="font-weight: normal;">
podstawowym tematem pozostaje </span><span style="font-weight: normal;">bukoliczny</span><span style="font-weight: normal;">
problem </span><span style="font-weight: normal;">utrzymania</span><span style="font-weight: normal;">
szczęścia w życiu.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
I
tak oto dobrnęliśmy do końca szybkiej bi(bli)ografii</span><span style="font-weight: normal;">
</span><span style="font-weight: normal;">Hastura w literaturze.
Następnym razem spróbuję powiedzieć, jak „Obcego”
zawdzięczamy Lovecraftowi.</span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-40543976683045673132022-05-07T14:48:00.001+02:002022-05-07T15:09:51.202+02:00W Królestwie Zachodzącego Słońca<div>
</div><div align="justify" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Pisząc tego posta jeszcze nie do końca mogę się otrząsnąć z
wrażenia nierzeczywistości ostatniej doby. I takie chyba winno być
to doznanie – misteryjne, pozarealne, przenikające do szpiku
duszy.</div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Ja wiem, że koncert Dead Can
Dance to nie Eleusis, ani nawet spektakl Gardzienic, ale jednak, gdy
zabrzmiały pierwsze tony utworu „Yulunga” i Lisa Gerrard zaczęła
śpiewać, przeszły mnie </span><span style="font-weight: normal;">dreszcze,
jakich nie dostarczy mi nigdy żaden ASMR. Ale od początku.</span></div><div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEies9-_X33T9YGSEhGQ2-b6c0S7sXzmH3Zabg09MN7pj8ph9tVs6fTU3dKYR-CtHoqMEUTIC9tZyC0LTgIxZhTy7D3NsuthQyHiFbaeQy70igPxJy3VSmoQgeUaSzG8i-Bn-dxPYEDlcdZ0Lp--L-n_AE-BZPcayzGrTExo4dczkaAEysXxmlgrr-zb/s1000/DCDkoncert.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="624" data-original-width="1000" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEies9-_X33T9YGSEhGQ2-b6c0S7sXzmH3Zabg09MN7pj8ph9tVs6fTU3dKYR-CtHoqMEUTIC9tZyC0LTgIxZhTy7D3NsuthQyHiFbaeQy70igPxJy3VSmoQgeUaSzG8i-Bn-dxPYEDlcdZ0Lp--L-n_AE-BZPcayzGrTExo4dczkaAEysXxmlgrr-zb/s320/DCDkoncert.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jak widać z oryginalnej daty na bilecie, cierpliwość jest cnotą...<br /></td></tr></tbody></table> </span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Nie
bywam ostatnio na koncertach. Też prawda, że koncerty się ostatnio
nie odbywały zbyt często. Dmuchając więc na zimne przybyłem do
łódzkiej Areny zdecydowanie przed czasem i to całkiem celowo.
</span><span style="font-weight: normal;">Zebrany na godzinę przed
otwarciem obiektu tłumek wydał mi się cokolwiek zabawny. Były
wytatuowane typy, ogolone i z brodami, w czapeczkach, kapturach,
krótkich spodniach, dziwnych gaciach przypominających piżamy,
dziewczęta z kolczykami i piercingami rozsianymi po twarzach i
patrząc na nich nie zgadłby człowiek, czy to będzie koncert
black-metalowy czy nu-metalowy. Ale to była zdecydowana mniejszość.
Trzon stanowili ludzie wyglądający </span><span style="font-weight: normal;">kubek
w kubek</span><span style="font-weight: normal;"> jak ja, a wcale nie
sprawdzałem obowiązującej stylówy: czarne spodnie, czarna
koszula, t-shirt (czarny) z nazwą zespołu lub okładką płyty (lub
hermafrodytycznym godłem tej trasy – jak w moim przypadku) i to
wszystko zwieńczone siwiejącą łepetyną 40+. To nasz zespół i
czas naszej muzyki. (tak, wiem, mało inkluzywne, heh).</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Nie
mogę nie wspomnieć o ubiorach bardziej wyrafinowanych, które
występowały w pojedynczych egzemplarzach. Młoda dama (jeszcze
chyba nastoletnia, co dobrze świadczy o ciągłej atrakcyjności
DCD) przyszła ustylizowana na członkinię bułgarskiego zespołu
pieśni i tańca, co miało swoje uzasadnienie w twórczości
zespołu. </span><span style="font-weight: normal;">Niestety, z</span><span style="font-weight: normal;">
jakichś przyczyn, gdy już opuszczaliśmy halę po koncercie, tkwiła
</span><span style="font-weight: normal;">na</span><span style="font-weight: normal;">
swoim miejscu w stanie silnego focha. Nie wiem, czy rozczarował ją
występ, czy jej towarzysz, </span><span style="font-weight: normal;">czy
powód był jeszcze inny</span><span style="font-weight: normal;">.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Między otwarciem bram a koncertem
DCD minęły dwie i pół godziny. Z uwagi na fakt, że nie wolno
było wnosić własnego jedzenia ani napojów, ale </span><span style="font-weight: normal;">na
miejscu były chipsy, nachosy i – między innymi – piwo,
atmosfera dość szybko stała się grillowo-piknikowa. Ludzie
spacerowali sobie, gadali, opowiadali o chorobach swoich zwierząt,
najlepszych deskach na tarasy domów, dyskutowali ile piwa należy
przynieść ze sobą na płytę, żeby potem nie chodzić. To
niestety wpłynęło na odbiór supportu, którym była tego dnia
Astrid Williamson – szetlandzka artystka, która jednocześnie
uczestniczy w koncertach DCD jako klawiszowiec. Jeden z trojga. (nie,
nie znam przyzwoitego feminatywu do rzeczownika „klawiszowiec”).</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Astrid wyszła na godzinę przed
zasadniczym koncertem i gdyby nie zgaszono świateł do jej występu,
to mało kto by zauważył, że występuje. Nie oświetlono sceny
poza jednym reflektorem, artystka był sama, grała różne swoje
utwory, to na gitarę, to na fortepian (tu w postaci syntezowanej),
trochę je omawiała, pożaliła się, że dystrybucja nie zdążyła
z jej najnowszą płytą, więc nie ma jej w merchu na stoisku, ale
zachęca do słuchania. Zagrała kilka fajnych utworów, zupełnie w
innym niż DCD stylu, które i tak utonęły w pikniku
przedkoncertowym. A co gorsza, zeszła ze sceny po połowie godziny i
znów włączono świtała. Po kwadransie chyba nikt nie czuł, że
ktokolwiek tu chwilę temu grał. Szkoda.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Zaczęło
się</span><span style="font-weight: normal;"> po dwudziestej
pierwszej. </span><span style="font-weight: normal;">Jak już
wspomniałem, „Yulunga” otwierała koncert. </span><span style="font-weight: normal;">Po
niej „Amnesia”, „Mesmerism”, „The Ubiquitous Mr. Lovegrove”
– od jakiegoś czasu standardowy dla tej grupy naprzemienny podział
piosenek śpiewanych przez Lisę i Brendana. Ale cechą tej trasy
było to, że po swoich utworach w pierwszej części koncertu Lisa
znikała prędziutko za kulisami. Wiem, że w Pradze część fanów
odebrała to jako wyraz animozji między dwojgiem głównych
wykonawców. </span><span style="font-weight: normal;">T</span><span style="font-weight: normal;">o
znaczy, że nie słyszą </span><span style="font-weight: normal;">jej
głosu, </span><span style="font-weight: normal;">lub brak empatii
utrudnia im zrozumienie tego co się dzieje. A słychać to było w
jednym ze sztandarowych utworów Lisy: „Persian Love Song (The
Silver Gun)”. Znam z płyt (bo jest i na albumie DCD „Toward the
Within” i na jej solowym „The Mirror Pool”) każdy</span><span style="font-weight: normal;">
dźwięk</span><span style="font-weight: normal;">, każdą sylabę
tego glosolalicznego utworu. I słyszałem w czwartek, jak brakuje
jej oddechu. Jak nie ma siły przejść w niektóre rejestry. Nie
utrzymuje dźwięku tyle, ile </span><span style="font-weight: normal;">chciałaby,
by trwał. Melizmaty nie </span><span style="font-weight: normal;">wygaszają
lotu</span><span style="font-weight: normal;"> szybując długimi
pasażami, lecz urywając się twardo przyziemiają. Nie ma już tej
mocy, co niegdyś. Ale dała z siebie wszystko co mogła. </span><span style="font-weight: normal;">Ale
i t</span><span style="font-weight: normal;">o było przepiękne. </span><span style="font-weight: normal;">I</span><span style="font-weight: normal;">
tak </span><span style="font-weight: normal;">s</span><span style="font-weight: normal;">iła
jej głosu przetaczała się po synapsach i wyrywała z naszej
rzeczywistości. Biorąc pod uwagę siermiężną oprawę w postaci
typowej hali-do-wszytskiego, bo Atlas Arena przypomina remizę na
dziesięć tysięcy osób, najlepiej było zamknąć oczy, by dać
się unieść dźwiękom. Mówiąc o głosie Lisy trzeba podkreślić,
że z</span><span style="font-weight: normal;">właszcza ten utwór
jest wyjątkowo dla </span><span style="font-weight: normal;">niej
</span><span style="font-weight: normal;">trudny, bo wykonuje go
kompletnie sama. Jest tylko jej głos. Drugi </span><span style="font-weight: normal;">jej
popisowy kawałek</span><span style="font-weight: normal;"> „do
pary”, czyli „Sanvean” wykonuje </span><span style="font-weight: normal;">już
</span><span style="font-weight: normal;">przy wsparciu syntezowanych
smyczków. Muzyka wykonywana wtedy przez Jul</span><span style="font-weight: normal;">e</span><span style="font-weight: normal;">sa
Maxwella i Astrid Williamson pomaga jej nieco podeprzeć głos i
łagodzi niektóre niedostatki. Przy „Persian Love Song” nie ma
tego komfortu. Dlatego prędziutko zmykała za kulisy, by nie
nawilżać krtani na oczach publiczności. Król-ona
(nieprzetłumaczalny zwrot „she-king”, który należał się m.
in. naszej król</span><span style="font-weight: normal;">owi</span><span style="font-weight: normal;">
Jadwidze) w swym zielonym, wzorzystym płaszczu nie powinna płukać
gardła ostentacyjnie na oczach poddanych, prawda?</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Z ciekawostek chętnie wskażę na
rearanżacje utworów i przeróbki. „In Power We Entrust the Love
Advocated” został nie tylko inaczej zagrany, ale Brendan dołożył
jeszcze partię tekstu, którego oryginalnie nie było. Podobnie w
„Opium”</span><span style="font-weight: normal;"> zmienił
całkowicie pierwszą zwrotkę, ku zdumieniu bardziej świadomej
części publiki. Wygrzebano z zamierzchłej przeszłości utwór
„Bylar”, który wyszedł świetnie. Ale zaskoczył mnie
całkowicie jedyny utwór z „Dionysusa”: „Dance of the
Bacchantes”. Okazało się, że jego potencjał rytualno-koncertowy
jest co najmniej równy, </span><span style="font-weight: normal;">a
nawet </span><span style="font-weight: normal;">chyba</span><span style="font-weight: normal;">
przewyższający,</span><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">legendarn</span><span style="font-weight: normal;">ą</span><span style="font-weight: normal;">
„Cantar</span><span style="font-weight: normal;">ę</span><span style="font-weight: normal;">”
(</span><span style="font-weight: normal;">ona</span><span style="font-weight: normal;">
też rozbrzmiała). Bo też jest różnica, gdy słucha się płyty w
zaciszu pomieszczenia, a gdy widzi się cały zespół zespojony
plemiennym rytmem, jednocześnie wykrzykujący, jednocześnie
wykonujący podobne gesty. Szkoda, że nie udało się przy tym
utworze zarazić publiki klaskaniem do rytmu. Ale jednak ten właśnie
rytm nie jest tam na tyle prosty, by kilka tysięcy ludzi
zsynchronizowało się w kilkanaście sekund. Wielka szkoda.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na koniec podstawowej części zabrzmiał „Host of Seraphim”,
utwór dla mnie wyjątkowo ważny. Wyjątkowo osobisty. I wspaniale
było mi słuchać, jak Lisa z towarzyszeniem głosów Brendana i
Julesa czysto przechodzi przez tę, nomen omen, niebiańską
kompozycję.</div>
<div align="justify" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dziękuję.</div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Potem była chwila pustej sceny,
ręce bolące od oklasków i zespół wrócił na bisy: „Children
of the Sun” i „The Wind That Shakes the Barley”. </span><span style="font-weight: normal;">Publiczność
ruszyła ze swoich krzesełek pod scenę, wszyscy bez żenady
wyciągnęli ręce z komórkami i zaczęli nagrywać zespół. Aby
bliżej, wyraźniej, ku pamięci.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
O</span><span style="font-weight: normal;">statnim
utworem bisu było „Severance”. Kiedyś kolega powiedział, że
jego marzeniem byłoby usłyszenie jak Brendan Perry śpiewa to w
oliwskiej katedrze z towarzyszeniem tamtejszych organów i rozumiem
go doskonale. Ale tym razem mieliśmy tylko halę w Łodzi i
zsyntezowany dźwięk organów. I dotyk smutnego piękna w sposobie
wykonania. Na początku cały zespół stanął na swoich miejscach
zwracając się ku Brendanowi. Ten podszedł do mikrofonu i
rozpoczął. Jeśli ktoś nie kojarzy treści tekstu, to w wolnym
tłumaczeniu zaczyna się tak:</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Rozdzielenie.<br />
Wędrowne ptaki wzywają nas do odlotu,<br />
Lecz wciąż tu stoimy<br />
Odurzeni strachem przed lataniem.<br />
Nadciągają<br />
Wichry zmian pochłaniających świat,<br />
Gdy kulimy się<br />
W cieniu przemijającego lata (…)</i></p>
<div align="right" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
DEAD CAN DANCE „Severance” (tłum. własne)</div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po chwili dołączają
do niego kolejni członkowie zespołu: Lisa głosem, muzycy – każdy
swoim instrumentem. Jeśli znasz oryginalny utwór, pamiętasz jego
dźwiękowe ogołocenie: głos i organy. W tej aranżacji każdy na
scenie miał swój wkład w tę piękną i melancholijną pożegnalną
pieśń.</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Miałem wrażenie
wyjątkowo osobistego pożegnania. Wiele lat mogliśmy się cieszyć
słońcem ich występów na żywo. Ja się załapałem na schyłek,
gdy tytani opadają już sił – nie z tych twórczych i
intelektualnych, bo „Dionysus” to płyta niesamowicie
wyrafinowana (do tego stopnia, że zaskakująco nieczytelna w
pierwszej lekturze, a dla fanów pierwszego poziomu – nudna i
przekombinowana). Ale gdy słychać, że Lisa nie ma już tego
szaleństwa w głosie i nie może ciągnąć melizmatów tak długo
jak kiedyś, gdy spłaszcza się dynamika jej głosu, brakuje tchu.
Muzycy towarzyszący też nie są młodzieńcami. Najmłodsza z nich
jest Astrid Williamson, która już przekroczyła pięćdziesiątkę.
Czytając na Reddicie wypowiedź fana o praskim koncercie, który
odbył się dwa dni wcześniej niż łódzki, uznaję za mocno i
niezasłużenie krzywdzącą opinię, że zespół przyjechał tylko
po kasę i brak im zaangażowania. Zrobili co mogli i zrobili to
świetnie, na ile pozwalały im siły.</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nawiązując do
tytułu słynnej płyty „Within the Realm of Dying Sun” –
słońce zespołu Dead Can Dance nie umiera. Jednak czas jest
nieubłagany i ono już zachodzi. Ale jest to piękny zachód.</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-72327917971717494902022-01-09T13:38:00.000+01:002022-01-09T13:38:36.342+01:00 Opowieści alternatywneCzym jest historia alternatywna, tego nie muszę chyba tłumaczyć.
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dla porządku wspomnę tylko, że nazywamy tak opowieści w której
znane nam dzieje potoczyły się inaczej niż znamy to z historii.
Dobrymi przykładami mogą być „Człowiek z Wysokiego Zamku”
Philipa K. Dicka, wspominany przeze mnie tu<b> </b><span style="font-weight: normal;"><a href="http://blog.wkryska.art/2020/04/skoro-kordian-zawiod.html" target="_blank">„Gotyk”
Jacka Dukaja</a>, czy moje „Kolibry w labiryncie”, jeśli komuś
chciało się je czytać.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Sprawa
jest czysta: mamy historię i zastępujemy ją fabułą. Wszyscy to
akceptują. A jeśli fabułę (np. homerycką „Iliadę”)
zastąpimy inną fabułą? Na przykład taką, w której Hektor
pokonuje Achillesa? Achajowie przegrywają i muszą zmykać jak
niepyszni do swoich kamiennych domów? Dziwne?</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Czemu? Wróćmy do źródłowej
definicji: historia alternatywna to taka, gdzie historię zastępujemy
fabułą. Ale należy zwrócić uwagę na posługiwanie się
pojęciami, jak tego uczy się na pierwszym roku historii: „dzieje”
to szereg faktów, które faktycznie miały miejsce, zaś „historia”
to opowieść o nich, fabuła, która wynika nam z </span><span style="font-weight: normal;">łączenia
tych faktów w ciągi przyczynowo-skutkowe i znaczeniowe. Czyli
historia alternatywna to taka, w której oficjalną fabułę
zastąpimy inną fabułą. Dlaczego nie mielibyśmy opowiadać tak
innych fabuł?</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Pomyśl o kilku przykładach:</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">1. Drużyna Pierścienia forsuje
Przełęcz Karadhras i dociera do Pól Gladden, by dalej podążyć w
dół Anduiny. Gandalf nie ginie w walce z Balrogiem, nie dopuszcza
więc do rozbicia Drużyny Pierścienia.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">2. Paul Atryda ginie w próbie Gom
Jabbar. Leto i tak obejmuje Arrakis w lenno, ale w wyniku zamachu nie
pozostaje przy życiu żaden z Atrydów i dalsza fabułą „Diuny”
jest opowieścią o zemście Thurfira Hawata przy współpracy
partyzantki Gurneya Hallecka i Duncana Idaho, który nie zginął (bo
nie miał w obronie kogo).</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">3. </span><span style="font-weight: normal;">W
czasie podróży morskiej statek, którym podróżuje w swej trumnie
Drakula zostaje zatopiony przez krakena, a ciało wampira –
pożarte. W Atlantyku powstaje nowy potwór – krwiożercza,
gigantyczna ośmiornica…</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Zresztą
wydaje mi się (bo specem nie jestem), że przeróżne multiwersa
komiksowe są już właśnie takimi </span><span style="font-weight: normal;">alternatywnymi
liniami fabularnymi (np. <a href="https://marvel.fandom.com/pl/wiki/Ziemia-616" rel="nofollow" target="_blank">Ziemia-616</a> i <a href="https://marvel.fandom.com/pl/wiki/Ziemia-1610" rel="nofollow" target="_blank">Ziemia-1610</a>).</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Po co ja o tym wszystkim piszę?
Mamy różne media, które mogą nieść fabuły: literaturę,
komiksy, film (animacje i filmy aktorskie), teatr, mamy nawet operę.
Jeśli weźmiemy na warsztat fabułę, na przykład tę wspomnianą
„Iliadę”, to ktoś przenoszący ją na ekran kinowy dokonuje jej
</span><b>ekranizacji</b><span style="font-weight: normal;">. Lub –
jeśli mu przyjdzie fantazja nie uśmiercać Hektora – kręci </span><b>film
na motywach (książki | dramatu | sagi)</b><span style="font-weight: normal;">.
Jeśli odpowiednio zaznaczymy to na wstępie, nikt nie powinien mieć
pretensji, że Achilles przegrał z Hektorem, prawda? Co zatem poszło
nie tak z netfliksowym „Wiedźminem”? Już pierwszy sezon nie
trzymał się książek – zmarnowano między innymi wspaniały
potencjał </span><span style="font-weight: normal;">opowiadania
„Granica możliwości”. Teraz oglądam drugi sezon i widzę jak
</span><span style="font-weight: normal;">przetworzono fabułę innego
opowiadania, „Ziarna prawdy”. I nie mam pretensji. Słyszę <a href="https://www.benchmark.pl/testy_i_recenzje/wiedzmin-sezon-2-opinia-recenzja.html" rel="nofollow" target="_blank">chór
głosów pełnych oburzenia, że </a></span><span style="font-weight: normal;"><a href="https://www.benchmark.pl/testy_i_recenzje/wiedzmin-sezon-2-opinia-recenzja.html" rel="nofollow" target="_blank">prawie
nic nie trzyma się tu książki</a>.
Czy to źle?</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> Tak, jeśli wstawia się taki
tekst w czołówkę, jaki widnieje na załączonym obrazku: „</span><b>na
podstawie</b><span style="font-weight: normal;"> książkowej serii
Andrzeja Sapkowskiego”. Nie, proszę państwa filmowców z Neflixa.
To nie jest „na podstawie”. To jest zwyczajne kłamstwo.</span></div><div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjgNYJlbL0V7TPcUhgR0KIF73iUGR6Fg0M5a14F_Vgi7cSHZqkLRgJMkNdgDtJ3Lzx8SzPn8yAAILYjwyWI8jFaE59u_vh0WcRHdRNmpHoM-eBBblLg2CuSGvE70zfczAahrbCQKnNMzkye6dnVQYGX03J9GDG610FwY0zgcRy0XfQUoq9wDueqnTdB=s1665" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="831" data-original-width="1665" height="160" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjgNYJlbL0V7TPcUhgR0KIF73iUGR6Fg0M5a14F_Vgi7cSHZqkLRgJMkNdgDtJ3Lzx8SzPn8yAAILYjwyWI8jFaE59u_vh0WcRHdRNmpHoM-eBBblLg2CuSGvE70zfczAahrbCQKnNMzkye6dnVQYGX03J9GDG610FwY0zgcRy0XfQUoq9wDueqnTdB=s320" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kiedy posługujesz się słowami, których nie rozumiesz, Netflixie... (źródło: Netflix)<br /></td></tr></tbody></table> </span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Nie
wolno nazywać czegoś „na podstawie” („</span><span style="font-weight: normal;">based
on”), gdy lista rozbieżności wygląda tak:
<a href="https://www.reddit.com/r/witcher/comments/rjd3be/fuck_it_i_decided_to_compile_a_list_of_every/(Trzeba">https://www.reddit.com/r/witcher/comments/rjd3be/fuck_it_i_decided_to_compile_a_list_of_every/</a>.
</span><span style="font-weight: normal;">Trzeba kliknąć w </span><span style="font-weight: normal;"><span style="font-weight: normal;">„</span>Click
to see the spoiler”. Niestety, tekst jest po angielsku.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;">
Nie jestem fanem sagi o
wiedźminie. Jak wielu starych pryków, którzy czytali opowiadania
Sapkowskiego drukowane jeszcze w „Nowej Fantastyce” nim wydano je
w postaci książki, uważam, że Sapek skończył się na </span><i><span style="font-weight: normal;">Kill’em
All</span></i><span style="font-weight: normal;">. Sagę zacząłem
czytać z wielkimi oczekiwaniami, przez co po paru tomach nudnej i co
najwyżej poprawnej fantasy, wyzutej z humoru i dekonstrukcji
baśniowych fabuł, co było znakiem firmowym i najlepszą częścią
prozy ASa, zniechęciłem się do czytania przed ostatnim tomem.
Puściłem całą tę fabułkę w niepamięć, przez co </span><span style="font-weight: normal;">nie
mam teraz problemów z oglądaniem. Prócz zwyczajnego znużenia tym,
co się dzieje na ekranie.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Ale
stanowczo sprzeciwiam się używaniu słów „ekranizacja” i „na
podstawie” wobec tego serialu. Ekranizację, to zrobił Villeneuve
„Diuny”, </span><span style="font-weight: normal;">a i tu uważam,
że garbiąca się Lady Jessica jest grubym odstępstwem od
książkowego ducha tej postaci</span><span style="font-weight: normal;">.
Ale to, </span><span style="font-weight: normal;">co serwuje nam
Netflix,</span><span style="font-weight: normal;"> jest co najwyżej
wariacj</span><span style="font-weight: normal;">ą</span><span style="font-weight: normal;">
wiedźmińską na temat sagi. I tylko tak da się sklasyfikować bez
robienia z języka panny negocjowanego afektu i tworzenia kolejnego <a href="http://blog.wkryska.art/2020/06/wieczor-mankietow.html" target="_blank">Wieczoru Mankietów</a>.</span></div>
<div align="justify" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;"> Fabuły
alternatywne – tak, </span><span style="font-weight: normal;">nazywanie
ich opowieściami „na podstawie” - nie.</span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-511070036701495602021-12-13T20:32:00.004+01:002021-12-13T20:37:29.240+01:00Śpiulkolot a sprawa polska<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Młodzieżowym
słowem roku 2021 w plebiscycie PWN został <i>śpiulkolot</i>. W
internetach szambo wywaliło jak większy gejzer na Islandii.</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> </div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiXRdFRY03pOXvVcuWx1xJyrqTgkBhiMzVfpEBB4rSK36nG-NM8jCYVbL40SbVFGquDeYhdui_EW5QNDqC72xuYhHpqe-t3dcZeH5B0CE8yw0DUXxnzoG55CCJQQMeyD8YZQYJzueYW7NDP1_XJHoxHy852Tvkeiek-quVHwtchvvj207Wxxy2lmNgM=s610" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="597" data-original-width="610" height="313" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiXRdFRY03pOXvVcuWx1xJyrqTgkBhiMzVfpEBB4rSK36nG-NM8jCYVbL40SbVFGquDeYhdui_EW5QNDqC72xuYhHpqe-t3dcZeH5B0CE8yw0DUXxnzoG55CCJQQMeyD8YZQYJzueYW7NDP1_XJHoxHy852Tvkeiek-quVHwtchvvj207Wxxy2lmNgM=s320" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">(<a href="https://kwejk.pl/obrazek/3859818/watpie.html" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table> <br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Nie
zamierzam przeprowadzać tu analizy socjologicznej dotyczącej kto
głosował na to słowo, dlaczego podobało się millenialsom, za to
młodzież nie chciała głosować, ani czy ten plebiscyt ma sens.
Zamierzam powiedzieć o sobie. Egocentryk, jak zawsze, prawda?</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Gdy
zobaczyłem pierwszą dziesiątkę słów przed finałem, to od razu
wskazałem na „śpiulkolot”, bo z całego zbioru (<i>naura,
</i><i>cringe</i><i>, sus, twoja stara, essa</i>) było najbardziej
kreatywne. W dodatku niektóre z tych słów są już chyba schyłkowe
względem ich popularności w poprzednich latach (jak <i>cringe</i> i
<i>sus</i>), a taką <i>twoj</i><i>ą</i><i> star</i><i>ą</i><span style="font-style: normal;">,
to – parafrazując bohaterów epizodu filmu „Hi-Way” - chyba
jeszcze ich starzy do sieci na liczydle puścili. </span><span style="font-style: normal;">Wystarczy
sprawdzić kiedy Łukasz Jedynasty nakręcił film „Twoja Stara,
Baśń”, który na samym YT obecny jest już od dziewięciu lat. Na
początku tego roku popełniłem nowe opowiadanie z cyklu przygód
Brygady Ó, w którym Twoja Stara jest nazwą huraganu tak potężnego,
że meteorolodzy zrezygnowali z pieszczotliwości kobiecych imion.
Uważam, że </span><i>twoja stara</i><span style="font-style: normal;">
jest związkiem frazeologicznym tak długo istniejącym w języku
polskim, że nie powinno się go wyróżniać. Że młodzież często
go używa? Młodzież częściej używa słów na litery „k” i
„ch” i idąc tym tropem te dwa słowa okupowałyby podium
młodzieżowego słowa roku przez całe dziesięciolecia. </span><span style="font-style: normal;">Chyba
trzeba się pochylić nad uściśleniem kryteriów, na podobieństwo
memowego dżina, który dynamicznie dokłada czwartą zasadę
formułowania życzeń słysząc coś wyjątkowo żenującego.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span><span style="font-style: normal;">
A
co ze </span><i>śpiulkolotem</i><span style="font-style: normal;">?
Żywię silne przekonanie, że młodzież tego nie wymyśliła.
Dlaczego? Przypuszczam, że do powstania tego neologizmu potrzeba
dwóch rzeczy: znajomości kreskówki „Ed, Edd i Eddy”, z której
pochodzi czasownik </span><i>śpiulkać</i><span style="font-style: normal;">
(<a href="https://www.youtube.com/watch?v=v8JzX2umfYg">https://www.youtube.com/watch?v=v8JzX2umfYg</a>)
i znajomości komiksów o Tytusie, Romku i A’Tomku autorstwa
nieodżałowanego Papcia Chmiela, w których bohaterowie często
podróżowali wehikułami o nazwach budowanych według schematu
„cośtam-lot”: prasolot, trąbolot, slajdolot. Były to pojazdy
tak charakterystyczne, że kolejne tomy żargonowalo nazywane były
ich nazwami zamiast oficjalnymi numerami. Węszę źródło
</span><i>śpiulkolotu</i><span style="font-style: normal;"> w osobie
niewiele młodszej ode mnie. I pewnie dlatego spodobał się osobom
niewiele młodszym ode mnie. Ale dlaczego nie wybrano słowa, którym
się posługuje </span><i>prawdziwa młodzież</i><span style="font-style: normal;">?
Otóż pewnie dlatego, że to był plebiscyt </span><span style="font-style: normal;">na
stronie internetowej, której młodzież nie odwiedza. A szkoda.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;">
Ale
jak to podkreśla pani Paulina Mikuła – to nie konkurs o Złote
Gacie, więc okiełznajcie emocje. Tak jak radzi Wam to Wiesiek na
załączonym memie.</span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"><span style="font-style: normal;"><span style="font-style: normal;">Mówiąc
Inaczej o <i>śpiulkolocie</i></span>:</span><br /></span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/mlbkZECQcvQ" width="320" youtube-src-id="mlbkZECQcvQ"></iframe></div></span><span style="font-style: normal;"><br /></span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;">PWN
wybierający młodzieżowe słowo roku (mumiowizowane): </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/J948mLl4Y7Y" width="320" youtube-src-id="J948mLl4Y7Y"></iframe></div><br /> </span>
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-83979350901058384282021-11-28T09:48:00.000+01:002021-11-28T09:48:18.188+01:00O wykręcaniu ludziom numerów<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">„Wykręcić
komuś numer” to inaczej sprawić kłopot. Jakie jest pochodzenie
tego związku frazeologicznego, to temat na inną rozmowę. Tematem
dzisiejszego postu jest przedstawienie jak fikcyjne numery
telefoniczne uprzykrzają ludziom życie.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Być
może słyszeliście kilka miesięcy temu o problemie numeru z
serialu „Squid game”. W pierwszych odcinkach pojawia się
tam wizytówka tajemniczej organizacji, która oferuje grubą gotówkę
w zamian za wygrane w dziecięcych grach. Oglądając ten serial w
wersji obecnej, można zwrócić uwagę, że numer jest
sześciocyfrowy. Długość, która byłaby wystarczająca w
przypadku Monako czy Bhutanu, zdecydowanie nie przystaje do Korei
Południowej. Otóż ten numer musiał zostać wyedytowany cyfrowo po
rozpoczęciu emisji filmu. Oryginalnie numer był ośmiocyfrowy. Gdy
dodało się do niego prefiks koreańskiej sieci komórkowej: 010,
utworzyć można było pełen numer telefoniczny… który należał
do pewnej kobiety niezwiązanej z filmem. Kobieta ta została
zbombardowana tysiącami połączeń, w których ludzie domagali się
„włączenia ich do gry”. To całkowicie uniemożliwiło jej
prowadzenie swojej działalności gospodarczej, a nawet normalne
życie – no bo jak tu wytrzymać, gdy o trzeciej nad ranem w
słuchawce ktoś desperacko dyszy do słuchawki, że z powodu długów
chce przystąpić do gry polegającej na mordowaniu innych graczy?</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Gdy
szambo zaczęło się rozlewać, wytwórnia filmowa zaoferowała
równowartość osiemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów za
sprzedaż tego numeru. Właścicielka stwierdziła, że ma ten numer
od dziesięciu lat i znają go wszyscy jej kontrahenci, więc nie ma
takiej opcji, żeby jeszcze sobie psuła interes. Nolens volens
wytwórnia wyedytowała obraz w filmie i taką wersję teraz możemy
oglądać na Netflixie.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Tak
sobie pomyślałem, że amerykańska kinematografia już od
dziesiątków lat ma ten problem rozwiązany. Gdy kiedykolwiek
usłyszysz w hollywoodzkim filmie numer telefonu, zaczynać się on
będzie od numeru 555, który jest specjalnie ustalony jako prefiks
fikcyjnych numerów oraz usług publicznych (np. informacji
telefonicznej), co powoduje, że koreańska sytuacja nie powtórzyłaby
się w USA.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Ku
memu zdziwieniu, dowiedziałem się, że prefiks 555 nie okazał się
skutecznym zabezpieczeniem.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Może
kojarzysz Garego Larsona – jednego z bardziej znanych grafików
rysujących zabawne obrazki do gazet i kalendarzy. Jego seria „Far
side” jest klasykiem humorystycznych grafik, choć nie wszyscy
rozumieją jego surrealistyczny humor. W 1994 opublikował on rysunek
pod tytułem „Graffiti in hell” (w załączeniu). Jak widać, w
Piekle pojawiają się obrazki i napisy uznawane TAM za obraźliwe i
nie na miejscu. Zatem mamy ptaszki, motylki, kwiatki i numer telefonu
opatrzony komentarzem „Jeśli chcesz mile pogawędzić, zadzwoń do
Szatana: 555-1232”. No i wszystko byłoby na miejscu, gdyby sprawa
zamknęła się na terytorium USA. Ale obrazek przedrukowano w
Australii, a tam 555 jest prefiksem stosowanym normalnie w sieci
telefonicznej dla abonentów. Co ciekawsze – ponieważ
Australijczyków jest mniej niż Polaków, więc w połowie lat
dziewięćdziesiątych wystarczały im siedmiocyfrowe numery
telefonów. I teraz przedstaw to sobie: mieszkasz sobie gdzieś w
buszu niedaleko Perth, prowadzisz hodowlę owiec i pewnego dnia
dzwoni do Ciebie nieznany numer z pytaniem: „Czy to ty,
Szatanie?...”</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-0fgtzvOODCM/YaNCNDgfGHI/AAAAAAAAAsQ/21uPlS6WmxQ_wn-qO7MIJKehlNnwKs5UACLcBGAsYHQ/s613/GaryLarson-555-hell.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="613" data-original-width="500" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-0fgtzvOODCM/YaNCNDgfGHI/AAAAAAAAAsQ/21uPlS6WmxQ_wn-qO7MIJKehlNnwKs5UACLcBGAsYHQ/s320/GaryLarson-555-hell.jpg" width="261" /></a></div><br /> </div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-16786156691440096422021-11-06T13:47:00.002+01:002021-11-06T13:48:03.339+01:00Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy<div>
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ostatnimi czasy media próbowały zrobić szum wokół tego, że
<a href="https://www.rp.pl/literatura/art19021681-poczytna-hiszpanska-autorka-kryminalow-okazala-sie-byc-trzema-mezczyznami" rel="nofollow" target="_blank">Carmen Mola, poczytna autorka kryminalnych powieści okazała się trzema mężczyznami</a>.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Oczywiście zawsze znajdzie się mało rozgarnięta feministka
(Beatriz Gimeno), która zamiast przekuć tę sytuację na swój oręż
(„Patrzcie, trzeba trzech mężczyzn, by stać się jedną
kobietą!”) to podnosi twitterowe larum, że padła ofiarą
oszustwa, bo czytając sążniste wywiady była przekonana, że
udziela ich kobieta.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Spokojnie na to patrzę. Przypominam sobie Dominikę Stec i Jessikę
Blair, które per saldo okazały się mężczyznami. Czasem lubię
posłuchać piosenki „Poison” Alicji Cooper, którą Barnabas
Collins w „Mrocznych cieniach” z 2012 roku nazwał „najbrzydszą
kobietą w historii”. Nie widzę w tym problemu.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Wujek Staszek też w tym problemu nie widzi. Mówi mi, że rozmawiał
ostatnio z<a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Maurizio_Cattelan" target="_blank"> M. Cattelanem</a> i zgodzili się, co do tego, że skoro
dzieło jest w porządku, to dlaczego tożsamość artysty miałaby
mieć znaczenie?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
– Ale rozmawiałeś z Cattelanem, czy z <a href="https://en.wikipedia.org/wiki/Massimiliano_Gioni" target="_blank">Gionim</a>, jego
impersonatorem*? – zapytałem.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
– O tym właśnie mówiliśmy – odparł wuje Staszek. – Jakie
to ma znaczenie?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-26NTbMZVZ9g/YYZ4uLG3XCI/AAAAAAAAAsE/ghhekq0WV_IlZKdjcrcITOXXAHZkJBPyACLcBGAsYHQ/s420/CarmenMola.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="236" data-original-width="420" height="180" src="https://1.bp.blogspot.com/-26NTbMZVZ9g/YYZ4uLG3XCI/AAAAAAAAAsE/ghhekq0WV_IlZKdjcrcITOXXAHZkJBPyACLcBGAsYHQ/s320/CarmenMola.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Carmen Mola (po prawej, w czerni) odbierający nagrodę w całej swej troistej okazałości (<a href="https://businessinsider.com.pl/lifestyle/carmen-mola-slynna-hiszpanska-autorka-thrillerow-to-tak-naprawde-trzech-mezczyzn/pr1rjlk" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">*
</span><span style="font-weight: normal;">Więcej na ten temat pisałem
w poście „</span><a href="http://blog.wkryska.art/2021/01/ars-iv-komediant.html" target="_blank">Ars IV: Komediant</a>” w punkcie szóstym:
„Impostor”</p>
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-45918849179411178732021-10-25T20:51:00.001+02:002021-10-25T21:03:49.997+02:00Pocztówka z Arrakis<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> „Diuna” F. Herberta zyskała wreszcie dobrą ekranizację. Nie
jestem pewien, czy należy jej się jakiś przymiotnik w stylu
„epicka”, czy „wspaniała”, ale jestem pewien, że we
właściwy sposób zekranizowano powieść. Oczywiście są
odstępstwa, ale godzę się na nie.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Zacząć należy od wymiaru czasowego. Zawsze twierdziłem, że
„Diuna” krótsza od sześciu godzin będzie z konieczności
słaba. Film trwa dwie godziny i czterdzieści minut. Jest pierwszą
częścią. Jeśli druga część będzie miała tyleż samo, mamy
pewne szanse na prawidłowy spektakl.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Wizualnie reżyser prowadzi całą opowieść w plastycznej tonacji,
która jest melanżem jego stylu znanego z „Blade Runnera 2049” i
gry przygodowej „Diuna”, w którą miałem okazję grać zeszłego
tysiąclecia, będąc uczniem technikum. Tamta gra nie odniosła
sukcesu, gdyż wymagała znajomości książki. Film tego na
szczęście nie wymaga – wszystko (lub prawie wszystko) tłumaczone
jest po kolei, lub pozostawione do wytłumaczenia w drugiej części.
Wracając do obrazów: Arrakis jest mocno piaszczysta, pałac w
Arrakeen jest surowy, kamienny, brunatny i martwo żółty w barwach.
Kaladan jest ciemnozielony i bardzo mokry, zaś posiadłości
Harkonnenów na Giedi Prime są czarne, puste i przytłaczające.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Aktorzy są dobrze dobrani do postaci. Oscar Isaac, mimo moich obaw,
dobrze sprawdził się jako Leto Atryda, a Jason Momoa – jako
Duncan Idaho. Josh Brolin w roli Człowieka z Blizną (Gurneya
Hallecka) jest trafiony w dziesiątkę. Thurfir Hawat, nadworny
mentat (ludzki komputer) i szef wywiadu Atrydów grany przez Stephena
Hendersona trafił mi bardzo do gustu. Czy ktoś zawiódł? Szczerze:
scenarzysta, reżyser i Rebecca Ferguson grająca Lady Jessikę. No
po prostu nie. Zarżnęli tę postać, jakby któremuś (albo całej
trójce) zrobiła coś złego. Nie ma w niej ni krztyny książęcej
charyzmy (tak, pamiętam, że nie była żoną Leta – w powieści
trzeba było przypominać to co chwilę, tu nawet nikt by tego o niej
nie pomyślał). Nie jest rozgrywającą w centrum wydarzeń. Nie
jest tą lwicą, która walczy za Paula, aż do pojedynku z Dżamisem.
Nie. Ciągnie się za nim jak cień, popłakuje, załamuje ręce,
garbi się. Więc scena uwalniania w ornitopterze Harkonnenów też
przebiega inaczej. Ta postać nie mogłaby zrobić tego co Lady
Jessika w powieści, bo zwyczajnie nie byłaby wiarygodna. Szkoda.
Wielka szkoda.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Czy coś jeszcze było niedobrego? Zbyt często widać było smugi
laserów, zwłaszcza w czasie bitwy, gdy – w związku ze zjawiskiem
fizycznym opisanym w książce – zbyt wielkim ryzykiem było użycie
lasera w pobliżu pola tarczy.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Za to świetnie oddano wielkość kombajnu przyprawowego, a
ornitoptery wyglądają jak nowoczesne śmigłowce bojowe połączone
z ważkokształtnymi maszynami ze wspomnianej gry. Jest dobrze.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Jest też dziwnie przez chwilę , gdy poznajemy planetologa
imperialnego i Sędziego Zmiany, którym jest… czarnoskóra
kobieta. O ile podobna przeróbka majora Andersona w „Grze Endera”
mnie uwierała, to tu nie mam problemów. Doktor Kynes, zwana przez
Fremenów Liet, umrze inaczej niż w książce – nie w czasie
wybuchu przyprawowego, halucynując o swoim ojcu i ogarniając w
chwili śmierci ekologię planety, ale jej śmierć także jest
akceptowalna w świetle całej historii – umiera na pustyni i
podobnie jak w powieści jest to konsekwencją decyzji zawierzenia w
mesjańskie powołanie Paula.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Nie napisałem o najważniejszych postaciach? O Paulu i Chani? No
tak. O tu nie ma co pisać. Są dobrze wpasowani w swoje postaci. Sam
uważam, że to nadzwyczajne, ale Zendaya nie raziła mnie jako
Chani. Jeszcze nie miała zbyt wiele czasu przed kamerą, by móc
pokazać coś więcej, ale już to, że widziałem w niej Fremenkę,
a nie pyskatą nastolatkę z seriali Disneya, to już całkiem sporo.
Natomiast Timothée Chalamet w roli Paula Atrydy był (jak na
początek) całkiem wiarygodny. Paul to nastoletni książę, który
musi zmagać się ze zdradą, stratą ojca, ucieka w najbardziej
niegościnne miejsce Arrakis – na pustynię, gdzie śmierć zagląda
im w oczy kilka razy na dobę. To nie jest rola dla twardego,
kanciastoszczękiego twardziela. Paul musi pokazać całym sobą, ile
go to kosztuje.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
A co jest najlepsze w tym filmie? Muzyka. Hans Zimmer doskonale
czuje, kiedy należy odstawić na bok piękną orkiestrę i wkroczyć
w ciemną dolinę dark ambientu. W niektórych momentach czułem się,
jakby tło dźwiękowe powstało w wytwórni Cryo Chamber, a nie w
Hollywood.
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Reasumując: nie jest to może film wybitny, głęboki
psychologicznie, ani nie jest to wielki fresk bitewny z rubieży
galaktyki. Jest to bardzo dobra ilustracja książki. Czy może
książkę zastąpić? Nie wiem. „Diuna” wryta jest w mój umysł
na tylu poziomach, że film nic tu nie zmienia. Należałoby znaleźć
kogoś, kto nigdy książki nie czytał i zapytać go, co znalazł w
filmie. Czy docenia bardziej wartość nieustannej nauki,
utrzymywania wyostrzonej uwagi? Czy rozumie lepiej samopoświęcenie,
dla ochrony innych ludzi? Czy odkrył jak pracują tryby polityki?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Poczekajmy jeszcze na drugą część.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-zoMRUQznkwM/YXb7fBQ0SsI/AAAAAAAAAr0/dyWfm8qZuKksCn64n7OjlhB-v1WA9QC1wCLcBGAsYHQ/s800/gom-jabbar-dune-terms-to-know-1635002339943.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="332" data-original-width="800" height="133" src="https://1.bp.blogspot.com/-zoMRUQznkwM/YXb7fBQ0SsI/AAAAAAAAAr0/dyWfm8qZuKksCn64n7OjlhB-v1WA9QC1wCLcBGAsYHQ/s320/gom-jabbar-dune-terms-to-know-1635002339943.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Paul w czasie próby Gom Dżabbar. (<a href="https://www.silverscreenbeat.com/important-terms-to-know-while-watching-dune/" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>) Scena byłaby świetna, gdyby Dżessika nie garbiła się przed drzwiami</td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr></tbody></table><br />
<br />
</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-74022261411493510782021-10-16T14:51:00.002+02:002021-10-16T14:51:42.157+02:00Inna Pieśń Niepokorna<p style="text-align: right;"><i>Jest pieśń, jak żagiel gwiezdny napój.<br />
Wielkie skrzydła, wielki wiatr.<br />
Dla tych, co pełzać w mule nie chcą,<br />
Głowa w górze, sztywny kark.</i><br />
BUDKA SUFLERA „Pieśń Niepokorna”
<br />
</p>
<p style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: right;">
<br />
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Posuwistym krokiem dowódcy, dwunastego dnia miesiąca maja 1926 roku
wkroczył marszałek Józef Piłsudski na Most Poniatowskiego w
Warszawie. Po wschodniej stronie, za jego plecami stał oddział
wojska, który zdecydował się przyłączyć do puczu, a naprzeciw,
po zachodniej stronie mostu, wierny Prezydentowi RP i złożonej
przysiędze, stał inny oddział – sformowany z kadetów
Oficerskiej Szkoły Piechoty, dowodzony przez dyrektora tej placówki,
majora Mariana Porwita.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na środku mostu nastąpiło spotkanie Piłsudskiego z Prezydentem
RP Stanisława Wojciechowskiego. Ponieważ rozmowa się nie kleiła i
Wojciechowski most opuścił, Piłsudski zwrócił się do dowódcy
obrony, majora Porwita, z żądaniem przepuszczenia go. Padło między
innymi pytanie: „Nie przepuścicie mnie, dzieci? Będziecie
strzelać do mnie?”.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dlaczego tak odważnie prowokował podchorążych? Czy to
natchnienie ułańskiej odwagi? Otóż nie. Piłsudski małpował
Napoleona Bonaparte.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Gdy pokonanego Cesarza Francuzów zesłano na Elbę i Wiedeń
roztupał się kongresowymi tańcami, pozostawiono Napoleonowi coś
ze dwa bataliony piechoty, żeby bawił się w musztrę i miał jakąś
rozrywkę w swoim małym, śródziemnomorskim grajdołku. Ale
Napoleon bardzo szybko się znudził. Zabrał swoich żołnierzy na
kontynent i ruszył w kierunku Paryża. We francuskich Alpach
Delfinackich, nieopodal Wielkiego Jeziora Laffrey (dzień drogi na
południe od Grenoble) zastąpił mu drogę 5 Pułk Piechoty
Liniowej. Ponoć Napoleon wyszedł do żołnierzy, rozpiął płaszcz
i zawołał: „Żołnierze! Jeśli jest między wami jeden, który
chce zabić swojego generała, swojego cesarza - może to zrobić.
Oto jestem!”. W odpowiedzi żołnierze krzyknęli „Niech żyje
Cesarz!” i odtąd cała eskapada Napoleona rozpędziła się na
podobieństwo śnieżnej kuli, którą zatrzymano dopiero kilka
miesięcy później, pod Waterloo.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Tę scenę odegrał na moście Marszałek, pierwszy Naczelnik
Państwa, bóg wojny i zbawca narodu, który zatrzymał bolszewicką
nawałę w 1920 roku. Tymczasem major Porwit, zostawiony przez
prezydenta Wojciechowskiego sam naprzeciw żywej legendzie, dokonał
jednego z najbardziej heroicznych czynów w historii polskiego
munduru – postawił się starszemu stopniem i sławą.</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> </div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-0iwP9tLGUV4/YWrKIiPstYI/AAAAAAAAArk/vhSsOAPCoaYZPlzt5qSZ_TKTW-6GpMMtwCLcBGAsYHQ/s418/MarianPorwit.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="418" data-original-width="290" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-0iwP9tLGUV4/YWrKIiPstYI/AAAAAAAAArk/vhSsOAPCoaYZPlzt5qSZ_TKTW-6GpMMtwCLcBGAsYHQ/s320/MarianPorwit.jpg" width="222" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">płk. Marian Porwit (<a href="https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Porwit-Marian;3960796.html" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br /></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Bohaterstwo polskich żołnierzy, strażaków i policjantów nie
polega wątpliwości. Ale szarże na czołgi, Samosierra, Monte
Cassino i Warszawa ‘44 zawsze były łatwiejsze pod względem
mentalnym dla naszych żołnierzy, niż przeciwstawienie się
nieformalnemu naciskowi wysoko postawionego oficera. „Bo jest taka
sprawa...”, „Słuchajcie, czy nie dałoby się...”, „Generał
ma taką prośbę, żeby...”. Takie obyczaje także (niestety)
zaobserwować można w administracji, gdy rozmaite decyzje czy
pozwolenia wymagają długiego okresu oczekiwania, no chyba, że
poparte są perlistym uśmiechem takiego, czy innego celebryty lub
polityka. Sam mam wspomnienia z pogrzebu członka rodziny, w którym
uczestniczył urzędujący ówcześnie Prezes Rady Ministrów, jako
bliski znajomy zmarłej. Miałem graniczące z pewnością
podejrzenie, że większość żałobników już kilka minut po całej
ceremonii nie pamiętała ani koloru trumny, ani momentu opuszczenia
jej do ziemi. Uwaga wszystkich skupiona była na siwowłosym
dżentelmenie.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Chyba zresztą nie jest to specjalność naszego narodu. Wszak
Piąty Regiment był francuski do szpiku bagietek.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
I każdy z nas prędzej, czy później, stanie przed problemem
wyboru wierności swoim ideałom, regułom i rozkazom lub uległości
wobec charyzmy, nimbu Ważnego Człowieka, który prosi o
„przysługę”, lub wskazuje lepszą drogę, swoje ślady. Kim
będziesz? Nieugiętym majorem Porwitem, czy entuzjastycznym Piątym
Regimentem?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Jacek Dukaj w „Innych pieśniach” opisuje kratistosów: osoby o
niemal boskiej mocy przekształcania rzeczywistości wokół siebie i
naginania woli ludzi do swojej. I swoistym wyjątkiem jest główny
bohater, Hieronim Berbelek, który jest anty-kratistosem. Jego
„supermocą” jest możliwość przeciwstawienia się wpływowi
kratistosów. Sztywny kark w obliczu legendy – to jest bohaterstwo
zupełnie słabo znanego rodzaju. Zakończę cytatem, obrazującym
spotkanie Berbelka z kratistosem Maksymem Rogiem, Czarnoksiężnikiem,
który przybył osobiście, by złamać opór bronionej przez
Berbelka twierdzy w Kolenicy. Pomyśl o tym podwójnie: jako fikcji i
jako paraboli oporu majora Porwita wobec Marszałka.</div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Wszedł sam, to się zgadza z legendą, on zawsze wchodzi
pierwszy, bierze w posiadanie. Nie jestem pewien, czy ja to poczułem
i wystąpiłem mu naprzeciw, czy też on znalazł mnie na tej ulicy.
Południe, upał, żadnych cieni. Ujrzałem go wyłaniającego się
zza zakrętu, był pieszo, w lewej dłoni nahajka, uderzał nią
rytmicznie o udo. Krok za krokiem, powoli, to był spacer victora, a
każde miejsce, przez które przeszedł, każdy dom, który minął,
każda rzecz, na którą spojrzał – naprawdę zdawało mi się, że
widzę tę płynącą przez keros zmarszczkę morfy – każda rzecz
była odtąd bardziej jak Czarnoksiężnik. Zastał mnie na ziemi i
podczas gdy on ku mnie szedł, ja próbowałem podźwignąć się na
nogi. Dawno już nic nie jadłem, jedzenie było nie do pomyślenia,
najchętniej zostałbym na czworakach, wiedziałem, że powinienem
zostać na czworakach, na kolanach, z głową w pyle, ucałować mu
stopy, gdy się zbliży, to należało uczynić, to było naturalne,
ku temu wszystko zmierzało – spróbuj zrozumieć, chociaż to
tylko słowa – gdy uniosłem wzrok, przesłaniał pół nieba, to
jest olbrzym, przerósł rodzaj ludzki, nie sięgamy mu ramienia,
piersi, on jest ponad, my jesteśmy pod, ziemia, pył, brud, na
kolanach, na kolanach – spróbuj zrozumieć – nic nie musiał
mówić, stanął nade mną, nahajka o udo, tuk-tuk, coś tam
bełkotałem, chyba jęczałem błagalnie, ślina na brodzie, głowa
zwieszona, ale nadal się podnoszę, noga, ręka, podpierając się i
drżąc, on stoi, czeka, czułem jego zapach, coś jak te migdały z
ust samobójców, a może zapach jego korony – spróbuj zrozumieć,
ja sam nie rozumiem – wstałem, uniosłem wzrok, wpółoślepiony,
spojrzałem mu w oczy, niebieskie źrenice, opalona skóra, uśmiechał
się pod wąsem, co miał oznaczać ten uśmiech, śni mi się do
dzisiaj, uśmiech tryumfującego kratistosa. Czy ty to rozumiesz?
Wyrzekłby słowo, a wyrwałbym sobie serce, by go zadowolić.</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i> Splunąłem mu w twarz. </i>
</div>
<div align="right" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
J. Dukaj „Inne pieśni”</div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-65569812429747746762021-10-03T11:51:00.001+02:002021-10-03T11:51:47.770+02:00Beethoven X<div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-HwvpbKTLD3A/YVl8HmmKeAI/AAAAAAAAArU/8ed8LO49sKgBdbAfV1Z8QFskaD5IRoD_wCLcBGAsYHQ/s660/Beethoven.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="371" data-original-width="660" height="180" src="https://1.bp.blogspot.com/-HwvpbKTLD3A/YVl8HmmKeAI/AAAAAAAAArU/8ed8LO49sKgBdbAfV1Z8QFskaD5IRoD_wCLcBGAsYHQ/s320/Beethoven.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ludwik van Beethoven (<a href="https://www.classicfm.com/composers/beethoven/unfinished-tenth-symphony-completed-by-artificial-intelligence/" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Może doszła do Ciebie wiadomość, że 09 października 2021
obchody dwieściepięćdziesiątejpierwszej rocznicy urodzin Ludwiga
van Beethovena uświetni <a href="https://www.bonn.de/microsite/en/events-calendar/events/main-calendar/external/beethoven-x-the-ai-project.php" target="_blank">prapremiera jego X Symfonii.</a> <br /></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Hola, hola! – zawołasz. Przecież ogólnie wiadomo, ze Beethoven
skomponował dziewięć symfonii (finałowa „Oda do Radości” tej
ostatniej stanowi „hymn” UE). Skąd się wzięła ta nadmiarowa?
Zresztą, mowa o prapremierze – gdyby Ludwik ją naprawdę napisał,
to chyba przez ćwierć millenium ktoś by ją zagrał?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W tym miejscu muszę się odwołać do beethovenowskiego „starszego
kolegi”. Mozart (bo o nim to mowa) także nie dokończył swego
wielkiego dzieła, jakim było „Requiem”. Napisał sporą część,
lecz dokończyć prace musieli Joseph Eybler i Franz Xavier Süssmayr.
M. Forman w swoim słynnym filmie „Amadeusz” (skądinąd
świetnym) zamienił ich na kompletnie fikcyjną postać, której
nadał nazwisko Antonio Salieriego. Fikcyjną, gdyż historyczny
Antonio nie był o Amadeusza zazdrosny, bo w gruncie rzeczy nie
bardzo krzyżowała się ich twórczość i drogi życia. Do ad remu.
Mozart „Requiem” nie ukończył, jego przyjaciele-i-uczniowie
szybko dokończyli utwór i wykonano go już dwa lat po śmierci
Amadeusza. To co innego niż dwa i pół wieku, prawda?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ludwig Van Beethoven pozostawił szkice swojej Dziesiątej. Skrawki,
niczym Mickiewicz fragmenty „Dziadów”. Zbyt mało, żeby
„domyśleć się” całości. W 1988 roku Barry Cooper z zebranych
notatek „odtworzył” pierwszą część symfonii. Ale na
rekonstrukcję reszty materiału było zbyt mało.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ale czy zbyt mało, żeby dokomponować całość? A któż miałby
to zrobić? Najlepiej ktoś, kto nagrał <a href="http://blog.wkryska.art/2021/04/wiazanka-przebojow-pogrobowych.html" target="_blank">nowe utwory Hendrixa i Nirvany</a>.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Walter Werzowa, wiedeński kompozytor, i profesor Ahmed Elgammal z
Rutgers Universty, specjalizujący się w budowaniu „sztucznej
inteligencji” od 2019 roku prowadzili prace mające na celu
<a href="https://www.npr.org/2021/10/02/1042742330/team-uses-ai-to-complete-beethovens-unfinished-masterpiece?t=1633252008297" target="_blank">wypracowanie partytury X Symfonii tak, jakby ją mógł napisać Beethoven</a>. Mają już pewne doświadczenia, gdy taki hybrydowy utwór
(częściowo beethovenowski z dopisanymi przez AI fragmentami)
zaprezentowali w listopadzie 2019 roku. Słuchacze, w znakomitej
większości, nie byli ws tanie stwierdzić, gdzie znajduje się
granica między nutami Beethovena i AI.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Czy czujesz gdzie jesteśmy? Po utworach „Klubu 27” i X Symfonii
Beethovena jesteśmy w miejscu, gdzie był transport w 1828 gdy
George Stephenson z synem Robertem zbudowali pierwszą efektywną
lokomotywę parową. Nic się nie dzieje. Nadal królują konne
powozy i smród nawozu. Ale już sto lat później nikt na poziomie
europejskim nie wyobraża sobie życia bez tysięcy kilometrów linii
kolejowych, które przewożą tysiące pasażerów po całym
kontynencie skracając czas podróży z tygodni do dni i z dni do
godzin. Dwa wieki później konie ciągnące bryczki stanowią
atrakcję turystyczną krakowskiego Rynku.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Podobnie będzie z AI. Na razie pojedyncze utwory i to średniej
jakości („The lost tapes of 27 Club
”), a za kilka lat – w pełni
autonomiczne kompozycje zgrywane w szumie serwerowych wentylatorów i
śpiewane przez hologramowe wokaloidy. Artyści stracą na znaczeniu.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bzdury? Nic takiego się nie wydarzy, bo muzyka tworzona i
wykonywana przez ludzi towarzyszy nam od tysięcy lat? A co
powiedziałby fan koni, gdybyś mu w 1830 roku powiedział, że targi
końskie znikną z małych miast? Że końmi ani orać się nie
będzie, ani zaprzęgać do dyliżansów? Powiedziałby, że bzdury
opowiadasz.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Czas pokaże.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Tymczasem polecam III Scherzo z X Symfonii L. Van Beethovena.
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/RESb0QVkLcM" width="320" youtube-src-id="RESb0QVkLcM"></iframe></div><br /><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br /></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-59129867671938458242021-08-29T13:11:00.001+02:002021-10-14T22:02:55.942+02:00Czarna dziura Babel i siły pływowe<p> </p><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Zawsze tracimy jakieś części języka. Gramatyczną liczbę
podwójną, czy słowa takie jak <i>tromtadacja</i>, które pojawiają
się i giną, <i>basowanie</i>, które opuszcza nas po kilkuset
latach, lub <i>bruszenie</i>, które żyje tylko w ciekawostce
związanej z „Księgą Henrykowską”. <i>Fa da ha! Porzuć to bez
żalu!</i> Można byłoby zawołać za podmiotami lirycznymi
staroarabskich kasyd (które też odeszły), gdyby nie fakt, że
chyba nam zaczynają uciekać słowa będące całkiem niedawno w
normalnym obiegu.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
„Zabawa na sto fajerek” - taki frazeologizm znałem ze swojego,
wydaje mi się, że całkiem nieodległego, dzieciństwa. Konia z
rzędem temu, który wie czym była fajerka i jak się nią można
bawić. Drugiego konia z rzędem temu, który wie, czym jest koń z
rzędem i dlaczego stał się synonimem wysokiej nagrody. Ale konie i
fajerki mają swoje znaczenia, które da się uchwycić.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W szesnastym numerze magazynu <a href="https://magazyn.bialykruk.org/wp-content/uploads/2021/07/magazyn_bialy_kruk_-_nr_16_kwiecien_-_czerwiec_2021.pdf" target="_blank">„Biały Kruk” (kwiecień-czerwiec2021)</a>, w całości darmowym i ogólnodostępnym w formacie PDF
(podobnie do „Histerii”, w które zdarza mi się publikować),
znajduje się opowiadanie pt. „Ostatnia kropla” pióra pani
Joanny Pastuszka-Roczek. Autorka znana jest też z tworzenia postów
pod pseudonimem Szyszka do bloga „<a href="http://kawazcynamonem.pl/" target="_blank">Kawa z cynamonem</a>”, którego też
niniejszym polecam osobom lubiącym blogi o luźnej tematyce
kulturalnej (nie tak ciężkie jak niniejsze „Marginalia”). Do <i>ad
remu</i>. Pani w swoim opowiadaniu na pięćdziesiąt tysięcy znaków
(mniej więcej tyle, co moje „Cztery pory klątwy”, jeśli ktoś
czytał), wstawia trzy przypisy tłumaczące na polski… język
polski.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Oto czytelnik dowiaduje się kolejno, że <i>nieutulony żal</i><span style="font-style: normal;">
to taki nie dający się pocieszyć; </span><i>zasunąć głodne
kawałki</i><span style="font-style: normal;"> to opowiadać bzdury;
zaś </span><i>ladaco</i><span style="font-style: normal;"> to
człowiek nieodpowiedzialny i lekkomyślny. </span><span style="font-style: normal;">Czy
mam o to pretensje do autorki? W żadnym wypadku. Raczej mam obawę.
Mam powody przypuszczać, że pani Joanna nie wstawiła tych
przypisów z chęci wyrobienia wierszówki, ale z powodu wiedzy, lub
ugruntowanego przeświadczenia, że potencjalni czytelnicy nie
zrozumieją tych pojęć bez przypisów. A mówimy o czytelnikach
niszowego kwartalnika fantastyki, a nie o konsumentach periodyków
„Fakt” i „Tele Tydzień”.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">
Dygresja natury fizycznej: pojęcie
sił pływowych wywodzi się rzecz jasna z obserwacji mórz i
oceanów, które poddając się sile grawitacyjnej księżyca,
oddychają rytmem przypływów i odpływów. Stąd to pojęcie
zagościło w fizyce związanej z grawitacją na </span><span style="font-style: normal;">opisanie</span><span style="font-style: normal;">
różnicy potencjałów pola grawitacyjnego. Twierdzi się, że gdyby
astronauta znalazł się w pobliżu czarnej dziury, to różnica
między siłą działającą na jego nogi różniłaby się na tyle
od tej działającej na jego górną połowę ciała, że uległby
rozerwaniu. W skrócie mówi się o „rozerwaniu przez siły
pływowe”.</span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"> </span></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-style: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-C8q7JPHelk0/YStpWbMmaII/AAAAAAAAArI/2zznS9nDPeAI-1xU-WVNXq1j9ZutvHW6ACLcBGAsYHQ/s948/Czarna_dziura_Urania_MIT.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="632" data-original-width="948" height="213" src="https://1.bp.blogspot.com/-C8q7JPHelk0/YStpWbMmaII/AAAAAAAAArI/2zznS9nDPeAI-1xU-WVNXq1j9ZutvHW6ACLcBGAsYHQ/s320/Czarna_dziura_Urania_MIT.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Artystyczna wizualizacja horyzontu zdarzeń czarnej dziury (<a href="https://www.urania.edu.pl/wiadomosci/puls-rentgenowski-wykryty-w-poblizu-horyzontu-zdarzen-gdy-czarna-dziura-pozera-gwiazde" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /></span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> </span><span style="font-style: normal;">Nasz
język właśnie znalazł się gdzieś w tym miejscu, gd</span><span style="font-style: normal;">zie</span><span style="font-style: normal;">
</span><span style="font-style: normal;">siły pływowe rozrywają
pokolenia i grypy kulturowe. Sensem istnienia kultury jest wzajemne
porozumienie, do którego potrzeba wielowarstwowego kody zwanego
„językiem”. Na język składać się będzie zarówno zasób
leksykalny, gramatyka, ale też wspólne symbole i mity. Np. </span><i>syzyfowa
praca</i><span style="font-style: normal;"> to frazeologizm tego typu,
który wiąże mit z warstwą języka potocznego. Mówiąc, że coś
stanowi syzyfową pracę, nie musimy już tłumaczyć rozmówcy, że
jest to praca wykonywana bez ustanku, bez sensu i zakładająca
okresowe zniweczenie wszystkich wysiłków. Nadawca zna mit o
Syzyfie, odbiorca zna ten sam mit, językowo odwołujemy się do
figury kary Syzyfa i komunikat zostaje zrozumiany. Gdy przestaniemy
dzieci uczyć o Syzyfie (w ramach nauczania mitologii </span><span style="font-style: normal;"><b>greckiej</b></span><span style="font-style: normal;">
na języku </span><span style="font-style: normal;"><b>polskim</b></span><span style="font-style: normal;">,
czego tak wielu nie rozumie), to młodzi przestaną rozumieć, co do
siebie (lub do nich) mówimy. Tego, czego młodzi do siebie mówią już
i tak często nie rozumiemy.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> Przypisy pod opowiadaniem „Ostatnia
kropla” spowodowały, że zbladłem. Już teraz tracimy takie
zwroty jak </span><i>nieutulony żal</i><span style="font-style: normal;">?
Zgroza. </span><span style="font-style: normal;">O ile </span><i>zasuwanie
głodnych kawałków</i><span style="font-style: normal;"> jeszcze bym
zrozumiał, choć moim zdaniem wynikało to całkiem jasno z
kontekstu wypowiedzi, to wyjaśnianie </span><i>nieutulonego żalu</i><span style="font-style: normal;">
zwyczajnie mnie w nim pogrążyło.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> Z uporem Katona powtarzam, że
biblijna przypowiastka o wieży Babel nie jest prymitywną opowieścią
o zazdrości Boga, lecz zwyczajną przestrogą przed pewnym zjawiskiem kulturowym. Wieża Babel jest symbolem zjednoczenia i postępu
(zmiana kamienia na cegłę), którego wynikiem jest rozpad
społeczeństwa. Rozpad na gruncie komunikacji - „pomieszanie
języków”. To nie Bóg (czy też bogowie, bo w oryginale jest
liczba mnoga) psuje nam język, to my sami. To naturalny proces,
którego jesteśmy świadkami.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> </span><span style="font-style: normal;"> Nic
nam po zdobyczach cywilizacji, jeśli nawzajem nie będziemy sobie
mogli wytłumaczyć ich wykorzystania.</span></div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">PS.</span></p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> Dygresja do dygresji: tak naprawdę
nie ma żadnej siły grawitacyjnej w sensie fizycznej siły. Ale
zjawiska grawitacyjne wywoływane przez skomplikowane </span><span style="font-style: normal;">geometrie
czasoprzestrzenne sprawiają pewne złudzenie, które tu na Ziemi, a
nawet w skali Układu Słonecznego, możemy uprościć do
newtonowskiego rachunku sił. Gdyby grawitacja była klasyczną siłą
mechaniczną, nie mogłaby wpływać na światło, a to znaczy, że
czarne dziury by nie istniały. Fizyka jest doprawdy fascynująca.</span></p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">PPS.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"> Być może zwróciliście uwagę, że
blog zgłasza się teraz pod adresem <b>blog.wkryska.art</b>. To oczywisty
efekt złamania pewnej starożytnej reguły administratorów: „piłeś
– nie gmeraj w DNSach”. Miało być odwrotnie. Ale niech będzie
na razie w taki sposób, póki blog jest osiągalny pod wszystkimi
nazwami: <a href="http://altti.pl">altti.pl</a>, <a href="http://marginopis.blogspot.com">marginopis.blogspot.com</a> i <a href="http://blog.wkryska.art">blog.wkryska.art</a>. </span>
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">Kiedyś to wyprostuję.</span></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">Kiedyś.</span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-35678927178497086792021-08-05T18:55:00.001+02:002021-08-06T23:22:51.829+02:00Wyroby własne: „O czarcie z jeziora”<p>
</p><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Witam Cię po drobnej i niezapowiedzianej (ale też i
niespodziewanej) przerwie.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dzisiejszy post jest jedynie drobną informacją i zachętą, by
sięgnąć po kolejny, czterdziesty piąty numer internetowego
periodyku poświęconego literaturze grozy, jakim jest magazyn
„Histeria”. Całkowicie darmowy, zarówno od strony twórców,
jak i czytelników, wydawany co dwa miesiące, zawiera wybór
opowiadań należących do szeroko rozumianego horroru.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W tym numerze zamieszczono moje opowiadanie pt. „O czarcie z
jeziora”. To drugie opowiadanie po zeszłorocznym <a href="https://marginopis.blogspot.com/2020/05/wyroby-wasne-ostatni-dom-przy-cornland.html" target="_blank">„Ostatnim domu przy Cornland Road”</a>. <a href="http://magazynhisteria.pl/download/pdf-37/" target="_blank">Cały numer do pobrania tu</a>.<br /></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Niestety, pani Joanna Widomska nie wykonywała tym razem okładki,
więc nie licuje ona tym razem z atmosferą opowiadań. I dlatego
ilustracyjnie poprzestanę na innym obrazku.</div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-dTFxen8PgoM/YQwW27zFlnI/AAAAAAAAAq4/QkDHDxsjKJk3dAIRTmtBupm5aAV9RfrHQCLcBGAsYHQ/s1000/valheim-swamp-pic.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="563" data-original-width="1000" height="180" src="https://1.bp.blogspot.com/-dTFxen8PgoM/YQwW27zFlnI/AAAAAAAAAq4/QkDHDxsjKJk3dAIRTmtBupm5aAV9RfrHQCLcBGAsYHQ/s320/valheim-swamp-pic.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Takie tam z ziomkami na bagnach (<a href="https://www.windowscentral.com/valheim-swamp-guide-swamp-key-sunken-crypts-and-more" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table><p></p><p>
</p><p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Ten śpiew usłyszeliśmy już
pierwszego ranka. To znaczy nie wiem, czy była to ta sama pieśń co
w czasie ceremonii. Podejrzewam, że nie. To brzmiało raczej jak
dziecięca piosenka, może wyliczanka, lecz język, w którym nasza
gospodyni to śpiewała, był zdecydowanie obcy Europie. To nie był
żaden z języków ugrofińskich, jak myśleliśmy, ale nie
zaliczyłbym go także do rodziny turkijskich. Sądząc z melodyki,
wydawał się pochodzić z ligi języków ałtajskich, ale bliższy
był grupie tunguskiej. Wydaje mi się, że przypominał ten dziwny
język, w którym ewenkijscy szamani śpiewali zakazane inkantacje. A
tu, pośród pól uprawnych południowo-wschodniej Polski, jakaś
staruszka śpiewała sobie w nim piosenkę, zamiatając kurze łajno
przed drzwiami.</span></i></p><div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: right;"><span style="font-family: Times New Roman, serif;">W. Kryska </span><span style="font-family: Times New Roman, serif;">„O czarcie z
jeziora” </span><i><span style="font-family: Times New Roman, serif;"> </span></i></div>
<p>
</p>AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-58535091852546364062021-05-22T16:41:00.001+02:002021-05-22T16:41:21.891+02:00Trzecia strona medalu: bunt maszyn<p>
</p><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Kontynuujemy rozważania o uczłowieczaniu (myślowym) maszyn. Tym
razem zajmiemy się ich niesfornością.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bunt maszyn jest jednym z najstarszych motywów fantastyki. Jeśli
wskażę jako najstarsze jego przejawy legendę o praskim Golemie i
„Pinokia”, nie będę daleki od prawdy. I od razu stwierdzę z
całą stanowczością, że cały ten problem nie jest związany z
maszynami, tylko z nami – ludźmi. Jest innym – chyba najstarszym
– przejawem antropomorfizacji naszych produktów.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Zapytam jak Ludwig od Pogrzebacza: jak rozumiesz słowo „bunt”?
Jak go używasz? Czy awarię samochodu możesz nazwać „buntem”?
A zawieszenie systemu operacyjnego komputera? No raczej nie bardzo.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Czym jest „bunt”? Uogólniając Roberta Mertona jest to odmowa
działania zgodnie z regułami narzucanymi przez system (grupę
społeczną, ustrój polityczny, regulamin zakładu pracy). To mój
autorski opis, więc może budzić sprzeciw, ale właśnie na nim się
skupię, bo wydaje mi się konkretnie i krótko opisywać
zagadnienie. Mamy ogół prawideł, według których działa jakiś
system - czy to będzie korporacja, szkoła, załoga statku, czy
społeczeństwo. Buntem jest decyzja o nieprzestrzeganiu części lub
całości tych prawideł. Jeśli w regulaminie szkoły opisano strój,
w którym wymaganym elementem ubioru są czarne półbuty i czarne
skarpety, to założenie czerwonych skarpet, będzie buntem. Ale czy
zawsze? Niektóre dinozaury pamiętają ten epizod z pamiętnika
Adriana Mole’a. Jeśli większość skarpet poszła do prania,
ostatnią parę poszarpał mi pies i zostały mi tylko te w kolorze
wozu strażackiego? Czy to nadal będzie bunt? Chyba nie… Aby nadać
jakiemuś zachowaniu nazwę „buntu” musi być w tym intencja
odmowy podporządkowania się z powodu wewnętrznej niezgody na
regułę. Nie musi to wynikać ze złych intencji, musi to wynikać z
różnicy pomiędzy systemem zewnętrznym a wewnętrznym kompasem
moralnym. Tak jak to uczynił był Prometeusz, gdy widział marznące
wspólnoty jaskiniowców, a tymczasem regulamin Olimpu mówił jasno:
żadnego ognia i żadnej technologii dla ludzi. Prometeusz zbuntował
się, gdyż widział w tym dobro. To była decyzja moralna. Decyzja
buntownika to wybór pomiędzy „źle mi jest, ale zniosę” a „źle
mi jest, więc zrobię po swojemu”. Decyzja – to słowo klucz.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Zastanów się proszę, czy gdy buntują się Pinokio i major Motoko
Kusanagi („Ghost in the Shell”), to czy na pewno buntują się
maszyny? Obie te postaci łączy pewien szczegół – nie są
maszynami. Są (jak ten nazwa mangi/anime/filmu wskazuje) duchami w
maszynie – kimś dużo ponad maszyną. Osobnym bytem, będącym w
gruncie rzeczy świadomym umysłem w nieludzkim ciele. Ich
przyrodzoną cechą jest dokonywanie wyborów w kategoriach
moralnych. Siri tego nie zrobi.</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-c8TnxIDauyU/YKkXMNc40FI/AAAAAAAAAp8/tpFbzQsqEHYODtCOLYFMNUSJfyFIt_kIwCLcBGAsYHQ/s800/bird_drone.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="800" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-c8TnxIDauyU/YKkXMNc40FI/AAAAAAAAAp8/tpFbzQsqEHYODtCOLYFMNUSJfyFIt_kIwCLcBGAsYHQ/s320/bird_drone.jpg" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">To nie jest fikcja, aczkolwiek póki co to coś lata nieautonomiczne (<a href="https://www.bhphotovideo.com/c/product/1205225-REG/xtim_bb1_bionic_bird_drone.html" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table> </div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Chyba najbliżej zagadnienia rzeczywistego „buntu maszyn” był
Robert Sheckley w opowiadaniu „Ptaki-czujniki” (oryginalny tytuł
„Watchbird” - „Ptak-strażnik”). Tekst mówi o pewnym
wynalazku: robocie w kształcie ptaka (dziś powiedzielibyśmy
„dronie”), który unosząc się w powietrzu wyszukuje pewnej
kombinacji sygnałów chemicznych i fizycznych, które charakteryzują
człowieka przed popełnieniem morderstwa, lub też ogólniej –
wyrządzeniem krzywdy. Jeśli takiego namierzą, to rażą go
impulsem elektrycznym (czymś w guście naszych obecnych
paralizatorów). Przedstawiono algorytm:</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 40px;">
1. Celem nadrzędnym jest uniemożliwienie żywym organizmom
popełniania morderstw.</div><div style="margin-left: 40px; text-align: left;">
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 40px;">
2. Morderstwem jest akt gwałtu polegający na uderzaniu, duszeniu,
maltretowaniu.</div><div style="margin-left: 40px; text-align: left;">
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 40px;">
3. Większość morderców można wykryć dzięki kombinacji reakcji
chemicznych i elektrycznych w ich organizmach</div><div style="margin-left: 40px; text-align: left;">
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 40px;">
4. Istnieją żywe organizmy, które mogą popełniać morderstwa bez
występowania reakcji wspomnianych w punkcie 3</div><div style="margin-left: 40px; text-align: left;">
</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 40px;">
5. W przypadku opisanym w punkcie 4 (mordercy bez symptomów
elektrycznych i chemicznych) rozpoznaje się go po działaniach
opisanych w punkcie 2.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
I to wszystko wrzucono w program samouczący się (odpowiednik
naszych sieci neuropodobnych). Jak łatwo sobie wyobrazić, dzięki
algorytmowi uczącemu się, cała historia pognała w buraki niczym
filozofia analityczna pod koniec XIX wieku. Niemożliwe stało się
popełnienie morderstwa, ubój zwierząt, połów ryb, a próbę
zabicia muchy gazetą staruszek przypłacił śmiercią (serce nie
wytrzymało szoku elektrycznego). Co gorsza, uogólnienia stosowane
przez ptaki, spowodowały włączenie do katalogu „organizmów
żywych” także bakterii, komarów, ziemi (orka była traktowana
jako próba uczynienia krzywdy gruntowi) a nawet poruszających się,
metalowych maszyn, co uniemożliwiało wyłączenie silnika
samochodu, bo odczytywane było jako próba „morderstwa”. Co
najważniejsze – w żadnym miejscu nie pada słowo „bunt”.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Żadnego buntu tu nie ma. Jest błąd skomplikowanego algorytmu. I
autor to wie od samego początku:</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Nie podobają mi się te układy uczenia.</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Dlaczego? - Macintyre znów się uśmiechnął. - Wiem, nie ty
jeden się boisz. Obawiacie się, że pewnego pięknego poranka wasze
maszyny ockną się i zapytają: "Właściwie co my tutaj
robimy? To my powinnyśmy rządzić światem". O to ci chodzi,
co?</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Coś w tym rodzaju - przyznał Gelsen.</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Nie ma obawy - odparł Macintyre. - Rzeczywiście ptak-czujnik
to skomplikowane urządzenie, ale na przykład taka maszyna licząca
z MIT jest o całe niebo bardziej skomplikowana. A poza tym ptaki nie
mają świadomości.</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Nie. Ale mogą się uczyć.</i></div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>- Owszem, w tym samym stopniu co wszystkie maszyny liczące nowego
typu. Boisz się, że sprzymierzą się z ptakami?</i></div>
<div align="right" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
R. Sheckley „Ptaki-czujniki” (tłum. Z. Uhrynowska-Hanasz)</div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Reasumując: mówiąc o „buncie maszyn” niepotrzebnie
uczłowieczamy swoje produkty, niczym dziecko nadające w wyobraźni
cechy osobowości swojemu pluszowemu misiowi. Zbuntować się
naprawdę mogą się jedynie istoty moralne – ludzie, duchy,
demony, duchy w maszynach. Maszyny algorytmiczne, jakkolwiek
skomplikowane, mogą jedynie ulec awarii. Skomplikowanej awarii.</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-39242558006292164682021-05-08T12:41:00.000+02:002021-05-08T12:41:11.428+02:00Rewers: uwaga numer 420<p>
</p><p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Czy nie mógłbym sobie wyobrazić, że ludzie dookoła mnie są
automatami, nie mają świadomości, chociaż ich sposób
postępowania jest taki sam, jak zawsze? – Gdy sobie to teraz –
sam w moim pokoju – przedstawiam, to widzę tych ludzi, jak z
nieruchomym wzrokiem (niczym w transie) oddają się swym czynnościom
– pomysł trochę niesamowity. (…)</i></p>
<p align="right" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
L. Wittgenstein „Dociekania filozoficzne” uwaga 420 (tłum. B.
Wolniewicz)</p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Skoro z takim fasonem możemy uczłowieczyć chatboty i automaty
rozmówne, to czy jesteśmy w stanie zadziałać w drugą stronę i
uprzedmiotowić człowieka? Sprowadzić swoje postrzeganie go do
relacji ja – automat?</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Szybciej, niż nam się wydaje.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Co determinuje w nas postrzeganie interlokutora jako człowieka? W
naiwności swojej A. Turing zapostulował test polegający na
konwersacji pisemnej. Jeśli w ciągu pięciu minut rozmowy jedna
trzecia „sędziów” oceni błędnie rozmowę z maszyną jako
rozmowę z człowiekiem, test zostanie zaliczony. Nie wiem, co
planował Turing dla ludzi, którzy przez ponad połowę sędziów
ocenieni zostaliby jako maszyny. A pewnie miał jakieś rozsądne
pomysły.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Tymczasem jak my rozpoznajemy człowieka? Ja wiem, że było już u
Platona, i że ten oskubany kurczak Diogenesa został potem patronem
testerów oprogramowania, ale spróbujmy się skoncentrować na
pragmatyce życiowej. <i>Primo</i>: twarz. <i>Secundo</i>: głos.
Jeśli widzimy twarz mówiącego, twarz, która ma swój wyraz
pokrywający się z intencjami zawartymi w mowie, to od razu włączamy
ją do zbioru elementów języka. Mimika twarzy staje się dodatkowym
kanałem komunikacji, nie tylko ją uzupełniającym, ale także
weryfikującym: synchronizacja ruchu ust z dźwiękami (jej brak jako
jeden z kluczowych elementów brzuchomówstwa), czy mimika dopasowana
do treści (śmiał się i docinał przy stole, ale jego oczy
wskazywały, że jest nieobecny myślami). Głos – jego intonacja,
sposób ekspresji, nawet mimo braku towarzyszącego wyrazu twarzy,
potrafi być także tym uzupełniającym kanałem przekazu
informacji. Pomyśl o rozmowie telefonicznej z osobą przestraszoną
– mówimy, że „słychać strach w jej głosie”. A C3-P0?
Irytujący i neurotyczny robot-strachajło z sagi „Gwiezdne Wojny”?
Jego twarz nie ma mimiki, ale głos ulega modulacji. Wyraźnie
słychać irytację, gdy mówi „how typical!” („typowe!”),
gdy zostaje odcięty w czasie ewakuacji bazy na Hoth, albo
przerażenie, gdy mówi „we’re doomed!” („jesteśmy
zgubieni!”). Z kolei „odczłowieczającym” zabiegiem jest
cedzenie słów przez Lorda Vadera, którego twarz głównie ukryta
jest pod maską.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
No dobra, ale co, jeśli nasz rozmówca nie jest widziany? Wszak
przed epoką chatbotów także mieliśmy do czynienia z
zapośredniczeniem komunikacji przez pismo. A przecież nikt nie
wyobrażał sobie, że pisze z kimś innym niż z człowiekiem! I tu
tkwi błąd. Powiem tylko: H. P. Lovecraft.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
„Szepczący w ciemności” to (by nie rzucać spojlerów do
opowiadania, które ma prawie sto lat) właśnie koncept podmiany
korespondenta. Na początku opowiadania Wilmarth cytuje listy
Akeleya, które układają się w crescendo przerażenia agresją
obcych istot, by nagle zmienić się w uspokajające wyjaśnienia i
kordialne zaproszenie do sielankowego spotkania trzeciego stopnia z
mieszkańcami Yuggoth. I tu Lovecraft poprzez rozmyślania Wilmartha
zaznacza wyraźnie, że zmiana ta jest nie-ludzka:<br /></div>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Po pierwsze, jeśli Akeley był i jest nadal zdrowy na umyśle, to
zbyt szybko i nieoczekiwanie zmienił stosunek do tej sprawy. Po
drugie, jego zachowanie, pogląd na omawiane zjawiska i słownictwo
daleko wykraczały poza normę i jakiekolwiek przewidywania. (…)
Dobór słów, budowa zdań – były zupełnie inne.</i></p>
<p align="right" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
H. P. Lovecraft „Szepczący w ciemności” (tłum. R. Grzybowska)</p>
<p align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bohater opowiadania ma jednak dość dużo próbek tekstu do
porównania. Gdyby otrzymał tylko ten ostatni, nie byłby w stanie
zauważyć zmiany (nie byłaby udokumentowana), więc przyjąłby, ze
ma do czynienia z człowiekiem. Bo z nikim innym nie dało się
podówczas korespondować. Tu zasadza się zapomniana groza tego
opowiadania: w nieludzkim autorze, który tworzy list w ludzkim
języku.
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
My mamy sporo automatów, z którymi da się toczyć pisemne
rozmowy. Czy to na nas wpływa? Śmiem twierdzić, że tak. Że
podobnie jak uczłowieczyliśmy asystentów głosowych, gadające
automaty, dlatego że <b>głos uwiarygadnia rozmówcę</b>, tak samo
dehumanizujemy użytkowników forów internetowych, czytelników
naszych maili, czy adresatów wiadomości tekstowych. I proszę, by
nie podnosić tematu odmienności etykiety słowa pisanego, bo to co
się dzieje w sekcjach komentarzy niemal dowolnych serwisów
internetowych to zwyczajne chamstwo. Czy społeczeństwo nam tak
upadło? Nie, zawsze takie było. Ale inna twarz była dla drugiej
twarzy, a inna dla nieczułych przedmiotów. Coraz więcej
przedmiotów z nami rozmawia, coraz częściej nasi internetowi
korespondenci zdają się nam przedmiotami.
</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Już przywykliśmy do maili zakończonych klauzulą: „wiadomość
została wygenerowana automatycznie, prosimy na nią nie odpowiadać”,
a to sprawia, że nie czujemy maila czy komentarza jako komunikatu od
prawdziwego człowieka. Przez to rzadziej identyfikujemy ludzi jako
ludzi i zwracamy się do nich jako do przedmiotów – nie tłumiąc
swoich emocji i frustracji. Okazując wyższość, jaka
charakteryzuje podmiot w filozoficznej relacji podmiot-przedmiot. Nie
ma twarzy, nie reaguje głosem, czyli nie jest na moim poziomie.</div>
<div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Gdyby dziś pozwolić A. Turingowi przemyśleć formułę swojego
testu, na pewno by ją zmienił. W chwili obecnej wielu „sędziów”
testu nie byłoby w stanie rozpoznać prawdziwych ludzi na podstawie
pisanych przez nich tekstów.</div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> </div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Hiqfg59ZYbg/YJZqOyTLWwI/AAAAAAAAApw/Nq27pIBYAbAfvR3dPZGK8FvkQ69WwR9MgCLcBGAsYHQ/s735/ludzie-wygladaja-tak-poczciwie-trudno-uwierzyc-ze-to-oni-pisza-komentarze-w-internecie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="486" data-original-width="735" src="https://1.bp.blogspot.com/-Hiqfg59ZYbg/YJZqOyTLWwI/AAAAAAAAApw/Nq27pIBYAbAfvR3dPZGK8FvkQ69WwR9MgCLcBGAsYHQ/s320/ludzie-wygladaja-tak-poczciwie-trudno-uwierzyc-ze-to-oni-pisza-komentarze-w-internecie.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">(<a href="https://paczaizm.pl/ludzie-wygladaja-tak-poczciwie-trudno-uwierzyc-ze-to-oni-pisza-komentarze-w-internecie/" rel="nofollow" target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table><br /></div><div align="justify" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Czy długo utrzyma się taki stan? Niedługo. Otoczeni przez
rozmawiające automaty, najpierw uprzedmiotowimy naszych rozmówców
głosowych (nazwijmy ich telefonicznymi). Potem, w zależności od
tempa postępu, to samo uczynimy w rozmowach twarzą w twarz.</div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-22562733332392648122021-05-01T16:01:00.002+02:002021-05-01T16:33:34.586+02:00Play it again, Siri<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">C</span><span style="font-weight: normal;">hyba
każdy z widzów filmu „Zróbmy sobie wnuka” parsknął śmiechem,
gdy bohaterka, Zosia Tuchałowa, prosta dziewczyna ze wsi, naciska
przycisk sygnalizacji świetlnej, nachyla się do niego i mówi „To
ja, Krysia Tuchałowa… Zielone poproszę”. A jeśli nie, to
chwilę później, gdy światło zmienia się na zielone i Krysia
wkracza na przejście dla pieszych… by zaraz zawrócić i
powiedzieć do przycisku „Dziękuję!”.</span></p>
<p align="center" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/TJbvICYrS_c" width="320" youtube-src-id="TJbvICYrS_c"></iframe></div><br /><span style="font-weight: normal;"></span><p></p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Oczywiście,
traktowanie urządzeń technicznych jako bytów podobnych człowiekowi
nie jest wynalazkiem naszych czasów. Jednym z wyznaczników tego
zjawiska jest nadawanie imion. Jeśli kojarzysz pierwsze rozdziały
Księgi Rodzaju, to pewnie zdajesz sobie sprawę, jak ważne jest
posiadanie imienia, ale także to, kto komu imię nadaje (nadanie
imienia jest znakiem dominacji). Rzecz mająca imię, ma o wiele
wyższy status, niż ta imienia nie posiadająca – co innego jakaś
bezimienna góra, a co innego ta o imieniu Olimp. Przedmioty wykonane
ręką ludzką mają swe imiona od tysiącleci - „Argo”, statek
Jazona i jego wesołego gangu, jest wymieniony już w homerowej
„Odysei”. I chyba statki jako pierwsze urządzenia dostąpiły
zaszczytu nazwania.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Jeśli
zaś przedmiot obdarzony imieniem zaczyna wchodzić w interakcje w
człowiekiem – to już staje się ciekawe. N</span><span style="font-weight: normal;">ajbardziej
interesującą</span><span style="font-weight: normal;"> interakcją
jest – rzecz jasna – rozmowa. </span><span style="font-weight: normal;">Płynnie
mijając <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Test_Turinga" target="_blank">test Turinga</a> i searlowskie kontrdoświadczenie <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Chi%C5%84ski_pok%C3%B3j" target="_blank">chińskiego pokoju</a>, docieramy do tego, nad czym się chciałem dziś zastanowić
– jak podnosimy do rangi człowieka urządzenia, z którymi możemy
porozmawiać.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Czy
zdarzyło Ci się w rozmowie z chatbotem powiedzieć „dziękuję,
do widzenia”? Czy zdarzyło się powiedzenie do asystenta
Google/Siri/Alexy „dziękuję”, albo „ale z ciebie
bałwan/idiotka!”? Jeśli tak, to zastanów się, dlaczego do tego
doszło. Z punktu widzenia techniki, taka quasi-AI w postaci
głosowego asystenta, niewiele różni się od tego przycisku na
przejściu dla pieszych. Mówiąc do Siri czy asystenta Google
„dziękuję” znajdujemy się w tej samej pozycji, w której była
Krysia Tuchałowa. Dlaczego posługujemy się zwrotami
grzecznościowymi wobec ludzi? Bo to jest pewnego rodzaju gra
językowa będąca podzbiorem gry w cywilizację. Gra łącząca
elementy etyki i cywilizacyjnego układu o współpracy. Duże słowa,
wiem, ale chyba właściwe w tym miejscu. Gdy mówisz komuś
„dziękuję”, dajesz znak dobrej woli kontaktu z nim. „Zrobiłaś
coś dla mnie i ja to doceniam” - taki jest sens. Adresat
otrzymawszy taki komunikat umiejscawia Ciebie w swojej
niewypowiedzianej klasyfikacji międzyludzkiej. Potem, gdy pyta się
o opinię o kimś, można usłyszeć: „to gbur, nigdy nie
podziękował za nic” - i to pozycjonuje człowieka w kontaktach z
innymi.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
A
jaki sens ma to w odniesieniu do maszyny? Do gadającego
oprogramowania? Czy ono się na nas obrazi? Czy opowie innym
chatbotom, jacy jesteśmy niewychowani, przez co nie będą chciały
z nami rozmawiać? Jak zaskarbić sobie przychylność
oprogramowania?</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Miałem
kiedyś do czynienia z zabawką o nazwie „Furby”. Chyba każdemu
z mojego pokolenia pierwsze zetknięcie z nią przypomina
sympatycznego Gizmo z filmu „Gremliny rozrabiają”. Otóż </span><span style="font-weight: normal;">Furby
to mechatroniczny pluszak zasilany bateriami, o oczach z
wyświetlaczy, komunikujący się z innymi komputerami po interfejsie
Bluetooth (jabłkowicze musieli znieść piszczenie głośnikiem, co
za żenada) i do tego wyposażony w oprogramowanie symulujące cztery
„osobowości”. Wybór osobowości zależał od tego, jak się z
zabawką bawiący obchodził. Jeśli ją głodził i zaniedbywał,
Furby wpadał w osobowość gremlinowatą, zmieniał nawet głos na
gremlini, zachowywał się złośliwie i opryskliwie. Aby go
wyprowadzić z tego stanu, należało okazać mu dużo sympatii,
dobroci i cierpliwości pomimo jego zachowania. To miałoby
gigantyczny walor edukacyjny, moim zdaniem, gdyby większość dzieci
nie reagowała płaczem i odmową zajmowania się tym gburem w
jaskrawo ubarwionym futerku. </span><span style="font-weight: normal;">Ale
ten prosty – w gruncie rzeczy – mechanizm nauczania o fali
zwrotnej w postępowaniu wobec drugiej istoty żywej, był tu
zamierzony. W przypadku Siri czy Alexy zwycz</span><span style="font-weight: normal;">a</span><span style="font-weight: normal;">jnie
szkoda byłoby czasu na kodowanie i pamięci operacyjnej na taką
funkcjonalność. </span><span style="font-weight: normal;">M</span><span style="font-weight: normal;">imo
wszystko ludzie zadając pytania, czy kończąc polecenia uzupełniają
je słowem „proszę”. </span>
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Zasadniczo
jest to przyzwyczajenie semantyczne. To słowo zazwyczaj się tam
pojawia, gdy zadajemy pytanie lub wydajemy „miękkie polecenie”:
„przynieś mi szklankę wody, proszę”, a potem „Ok, Google:
ustaw budzik na piątą trzydzieści proszę”. </span><span style="font-weight: normal;">Ale
w głębi umysłu neolityczne nawyki budują skojarzenia: „rozmawia
się z ludźmi” → „rozmawiam z Siri” → „traktuję Siri
jak człowieka”.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Jaki
jest następny krok? Stosunek emocjonalny. I nie mówię tu o lęku,
który budził HAL 9000 w „2001: Odysei kosmicznej” Kubricka, bo
to zwyczajny lęk przed Obcym. Mówię o emocjach, czy wręcz
uczuciach, które żywił <a href="https://marginopis.blogspot.com/2017/04/miosne-dotkniecie-nowego-wieku.html" target="_blank">Theodore Twombly w „Ona” Jonze’a</a>.
</span><span style="font-weight: normal;">Warunkiem jest możliwość
personalizacji swojego egzemplarza quasi-AI: nadanie mu imienia,
zidentyfikowanie płci i roli społecznej… Potem już będzie z
górki: prawnicze rozkminy nad zakresem praw „inteligentnego”
oprogramowania, upodmiotowienie w kontekście prawa gospodarczego i
<a href="https://marginopis.blogspot.com/2021/04/wiazanka-przebojow-pogrobowych.html" target="_blank">autorskiego</a> i problemy etyczne dotyczące wyłączenia lub resetu
tego oprogramowania (czy piąte przykazanie to obejmie?).</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Na
razie zostaje nam dialog z komiksu XKCD:</span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-blOEOpqQNVI/YI1ck0Oj4gI/AAAAAAAAApc/lidAX4q5T3c2v9knIOxM9TI4ersWLAUSwCLcBGAsYHQ/s482/XKCD-siri.png" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="179" data-original-width="482" src="https://1.bp.blogspot.com/-blOEOpqQNVI/YI1ck0Oj4gI/AAAAAAAAApc/lidAX4q5T3c2v9knIOxM9TI4ersWLAUSwCLcBGAsYHQ/s320/XKCD-siri.png" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">(<a href="https://xkcd.com/2438/" target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table><br /></span></div>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
<i>Siri:
„Twój budzik został ustawiony”<br />
Dziewczynka: „Dzięki”<br />
Dziewczynka: „Czy Siri jest żywa?”<br />
Dorosły: „Nie.”<br />
Dziewczynka: „Aha, w porządku. A jak umarła?”</i></span></p><p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><br />
</span>
</p>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-91361424344190252942021-04-18T13:54:00.005+02:002021-04-18T14:11:56.777+02:00Wiązanka przebojów pogrobowych<div>
</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ostatnio
opublikowano nowy utwór zespołu NIRVANA. Ma tytuł „Drowned in
the Sun” i śpiewa go sam Kurt Cobain.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Gdy
swego czasu pisałem o nowym <a href="https://marginopis.blogspot.com/2016/12/a-zwaszcza-jeden-otr.html" target="_blank">występie Petera Cushinga w „GwiezdnychWojnach: Łotrze 1”,</a> miałem wrażenie, że kino stawia jakiś
kolejny kamień milowy po wywiadzie Lennona w „Forreście Gumpie”.
Nie było jeszcze chyba takiego przełomu w muzyce.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Chciałbym
zostać dobrze zrozumiany. Nie chodzi o to, żeby „sztuczna
inteligencja”, zwana dalej AI, tworzyła muzykę. Chodzi o to, by
AI tworzyła utwory <b>znanych i lubianych</b><span style="font-weight: normal;">
wykonawców. Na przykład takich, których śmierć zabrała w wieku
lat 27.</span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"><br /> </span><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-hELr7bsaexQ/YHwdI3dXSHI/AAAAAAAAApM/I3KP8tcwhHc05YRa6P0TTxAYxPY1rHIGgCLcBGAsYHQ/s800/thumb-club-de-los-27.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" src="https://1.bp.blogspot.com/-hELr7bsaexQ/YHwdI3dXSHI/AAAAAAAAApM/I3KP8tcwhHc05YRa6P0TTxAYxPY1rHIGgCLcBGAsYHQ/s320/thumb-club-de-los-27.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fragment ekipy <span style="font-weight: normal;">„Klubu 27” (<a href="https://www.google.com/url?sa=i&url=https%3A%2F%2Fhighxtar.com%2Flost-tapes-of-the-27-club-focuses-on-the-mental-health-of-musicians%2F%3Flang%3Den&psig=AOvVaw2MMBkYlsgKf5BQJ89_Tjsd&ust=1618832375730000&source=images&cd=vfe&ved=0CA0QjhxqFwoTCNibsN3ah_ACFQAAAAAdAAAAABAD" target="_blank">źródło</a>)<br /></span></td></tr></tbody></table></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> Niesławny
„Klub 27” to nazwa pewnego zbioru artystów, którzy pożegnali
się z życiem w wieku 27 lat </span><span style="font-weight: normal;">w
sposób niekoniecznie naturalny</span><span style="font-weight: normal;">.
Do najsławniejszych należą J. Hendrix, A. Winehouse, Kurt Cobain
</span><span style="font-weight: normal;">(NIRVANA)</span><span style="font-weight: normal;">,
</span><span style="font-weight: normal;">J.-M. </span><span style="font-weight: normal;">Basquiat
</span><span style="font-weight: normal;">(malarz/graficiarz odkryty
przez A. Warhola)</span><span style="font-weight: normal;">, </span><span style="font-weight: normal;">D.
Boon (MINUTEMAN), Brian Jones (ROLLING STONES), J. Joplin, J.
Morrison (THE DOORS), ale także dziesiątki mniej znanych, a dla
niektórych (m. in. dla niżej podpisanego) – równie ważnych, że
wymienię tylko nieodżałowaną K. Pfaff (JANITOR JOE).</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Fundacja
Over </span><span style="font-weight: normal;">T</span><span style="font-weight: normal;">he
Bridge, która </span><span style="font-weight: normal;">zajmuje się
promocją zdrowia psychicznego poprzez współpracę z artystami,
którzy sami miewają z tym różnorakie problemy, postawiła
ostatnio na akcję promocyjną polegającą na sfinansowaniu
projektu, w którym AI wytwarza nowe utwory wykonawców związanych z
„Klubem 27” w formule „posłuchajcie jak brzmieliby dziś,
gdyby żyli”. Na początek upubliczniono (na chwilę trwającą
około miesiąca) cztery utwory </span><span style="font-weight: normal;">J.
Hendrixa, THE DOORS, wspomniany już utwór NIRVANY, zaś czwartym
tytułem jest „nowa piosenka” A. Winehouse.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Jak
zrobiono to technicznie? Wielu szczegółów nie podano. Wiadomo, że
ktoś (człowiek) dokonał bardzo poważnej selekcji dotychczasowej
dyskografii danego wykonawcy, przerobił muzykę do formatu MIDI i
przekazał ją do AI celem wytworzenia sygnału liniowego (dźwięku),
który będzie podobny do zbioru sygnałów wejściowych. Teksty
przekazano osobno, tak, by AI mogła „napisać” podobne i
(przypuszczalnie w oparciu o sample oryginalnego wokalu) zostały
„zaśpiewane”.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Czy
się udało? Chyba tak, choć w gruncie rzeczy nie.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Ubolewam,
że nie mogę Ci wskazać oficjalnego miejsca do posłuchania tych
utworów. Na początku kwietnia fundacja umieściła je na
dedykowanym kanale YT, jako listę na Spotify, a także do
odsłuchania wprost ze strony projektu. W tej chwili wszystkie te miejsca są nieaktywne. Mam nadzieję, że oznacza to
koniec etapu promocyjnego i finalizację wydania pełnego albumu CD,
a nie porzucenie całości. </span><span style="font-weight: normal;">Tu
mogę wrzucić link do wersji mocno nieoficjalnej i nie obejmującej
utworu THE DOORS: </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/L4ScAzBnDYQ" width="320" youtube-src-id="L4ScAzBnDYQ"></iframe></div><span style="font-weight: normal;"> </span></div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">Efekt
jest – według mnie – średni. Bo słuchając tych utworów
miałem wrażenie, że sprawny rzemieślnik napisał napisał utwory,
które stanowią średnią arytmetyczną z twórczości danego
wykonawcy. Nie będę tu udawał konesera J. Hendrixa (którego
bardzo lubię), czy A. Winehouse (którą ledwo rozpoznaję), ale THE
DOORS i NIRVANY trochę w życiu posłuchałem i gdybym miał opisać
swoje wrażenia, to ułożyłbym taką historię:</span>
</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Wyobraź
sobie człowieka imieniem Piotr. Mieszkał w Katowicach i bardzo
przyjaźnił się z niejakim Pawłem (i wieloma innymi, tu nie
wymienionymi). Bardzo często uczestniczyli w grupowych wyjazdach w
góry, po których wędrowali z plecakami od schroniska do
schroniska. Jeździli w Bieszczady, w Tatry, w Góry Sowie, w
Karkonosze. Ale Paweł zmarł w kwiecie wieku (27 lat) i tyle. Kilka
miesięcy temu, dzięki AI Piotr mógł odbyć jednodniową,
wirtualną wycieczkę z Pawłem. W wyniku uśrednień algorytmu
miejscem górskiej wyprawy okazały się Tarnowskie Góry. Czy Piotr
był zadowolony? Chyba tak, bo mógł spędzić jeden dzień z
wirtualnym cieniem przyjaciela; choć w gruncie rzeczy nie, bo
Tarnowskie Góry to niezbyt ciekawe miasto, a gór z niego nawet nie
widać.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"> </span><span style="font-weight: normal;">
Fajnie
było posłuchać głosu Kurta, czy Jima, muzyka nawet była nośna,
ale czuć było wtórność, która cechuje zespół ŻUKI względem
THE BEATLES.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Nadal
jednak uważam, że postawiono kolejny kamień milowy. Jeszcze wiele
mil przed nami, ale może się okazać, że na naszych oczach tworzy
się nowy rodzaj myślenia o muzyce, gdy brzmienia poszczególnych
zespołów staną się czymś w rodzaju podgatunków muzycznych.
Wtedy „Nirvana” nie będzie jedynie nazwą zespołu, który wydał
sześć LP (zagadka – jesteś w stanie wymienić pięć z nich od
ręki?), ale będzie nazwą zjawiska, w obrębie którego muzyka
będzie pisana w stylu NIRVANY, zapisywana przez sample gitar Fendera
i </span><span style="font-weight: normal;">Gibsona z samplowanym
głosem Kurta. Kto by tego słuchał? A znacie zespół GRETA VAN
FLEET? Ich płyta „Anthem of the Peaceful Army” kosiła nagrody i
</span><span style="font-weight: normal;">gromadziła rzesze fanów na
koncertach, podczas gdy ich muzyka była „jedynie” naśladowaniem
twórczości LED ZEPPELIN z płyt I – IV. Skądinąd fascynującym
naśladowaniem, a wokalista GRETY VAN FLEET brzmi niemal identycznie
jak Robert Plant, przez co jestem przekonany, że osoby nie będące
znawcami twórczości LED ZEPPELIN nie odróżniłyby utworów tych
dwóch wykonawców.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;">
Płynnie
dochodzimy tu do miejsca, w którym można się zastanowić nad tym,
czym jest oryginał, czym naśladownictwo i na ile naśladownictwo
nas zadowala. Prawnicy ZAIKSu mogą mieć jeszcze ból głowy (czy
innego organu, który używają do myślenia) o prawa autorskie, ale
przypuszczam, że jeśli AI wyśle im fortepianówki swoich utworów
i zawrze szablonowy akt poddańczy z tym pasożytniczym symbiontem
„broniącym artystów”, to prawnicy pójdą sobie oglądać
seriale pisane i kręcone przez inne AI i wszyscy spoczniemy w
błogim, ciepłym, bezmyślnym bezruchu...</span></div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-40831990605511053022021-04-09T19:00:00.033+02:002021-04-09T19:00:00.239+02:00Ogniem i Mieczem: subiektywna wyprawa folk-rockowa<p> </p><p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-xJwktLyKQtM/YG6xjCXajFI/AAAAAAAAApA/rJnLLG92WUkVDLey_RPy66lzmoIlADBPQCLcBGAsYHQ/s800/Heilung_MariaFranz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="450" data-original-width="800" src="https://1.bp.blogspot.com/-xJwktLyKQtM/YG6xjCXajFI/AAAAAAAAApA/rJnLLG92WUkVDLey_RPy66lzmoIlADBPQCLcBGAsYHQ/s320/Heilung_MariaFranz.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Maria Franz z HEILUNG (<a href="https://www.google.com/url?sa=i&url=https%3A%2F%2Fwww.youtube.com%2Fwatch%3Fv%3DKSfA0i6Typw&psig=AOvVaw1uSllCi7lc_5T7aY5GKMeY&ust=1617951708621000&source=images&cd=vfe&ved=0CA0QjhxqFwoTCKC9jr-K7u8CFQAAAAAdAAAAABAW" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br />
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Nasza
muzyka ludowa to nieruchoma śpiąca królewna z dawnych stuleci.
Musimy ją zbudzić. Musi zespolić się z dzisiejszym życiem i
rozwijać się razem z nim. Tak jak jazz: nie przestając być sobą
i nie tracąc własnej melodyki i rytmu, musi tworzyć własne, coraz
to nowe etapy. I musi mówić o naszym dwudziestym wieku. Stać się
jego muzycznym zwierciadłem. To nie takie łatwe. To gigantyczne
zadanie.</i></p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">M.
Kundera „Żart” (tłum. E. Witwicka) <br /></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Dziś
zmieniamy zupełnie kierunek podróży. Zabieram Cię na wędrówkę
muzyczną nie do końca oczywistym szlakiem. Aby wycieczka miała
sens przede wszystkim musisz mieć czas. Jakieś pół godziny do
trzech kwadransów. A do tego spokój, ciszę i warunki, by nikt nie
przyszedł i nie zapytał, czy już wzywać pomocy medycznej.
Słuchawki mogą być wystarczające, pod warunkiem, że nie
zaczniesz klaskać, śpiewać, bądź brykać, ściągając na siebie
ludzi, którzy w dobrej wierze będą chcieli nam przerwać
wycieczkę. Oczywiście, możesz sobie wycieczkę podzielić na
części. Ale niech to będzie Twój wybór.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Moim
wyborem jest wachlarz przedstawionych wykonawców. Wszystkich cechuje
pragnienie połączenia nowoczesnej rytmiki lub wrażliwości z dawną
tradycją ludową. A w przypadku europejskich artystów –
sięgnięcie do przedchrześcijańskich źródeł tej tradycji. Nie
mam jednak pretensji do budowania tu studiów, czy reprezentatywnych
antologii, więc nie znajdziesz tu ani WARDRUNY, ani PERCIVALA
SCHUTTENBACHA.
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Uwaga:
cały czas mówimy o pewnych obrzeżach hardrockowych, więc nie
spodziewaj się tu Marii Pomianowskiej ani ansamblu SAME SUKI. Z
kolei nie spodziewaj się także, że w każdym utworze usłyszysz
sfuzzowane jak nieboskie stworzenie gitary. Spodziewaj się
niespodziewanego.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanek
pierwszy: Galicyjska Furora</h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Tytuł
jest co najmniej złośliwy, a FUROR GALLICO nie zasługuje na niego.
To całkiem miły włoski zespół reprezentujący nurt zwany <i>celtic
metalem</i>. Wybrałem jego utwór stosunkowo lekki, o zgoła popowym
preludium, żeby nie wpadać na głęboką wodę.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/xpPGidXA_u8" width="320" youtube-src-id="xpPGidXA_u8"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">FUROR GALLICO „Canto
d’Inverno”</div><p></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanek
drugi: rosyjska zima<br /></h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Słowianie
nie gęsi i swój folk-metal mają. Z rosyjskiego Tatarstanu
przepiękny kompozycyjnie i wokalnie utwór zespołu GRAI „W
objęciach Mary”. Znów mamy skrzypki, znów metalowy podkład
rytmiczny, mamy kobiecy wokal, nawet zdwojony. Zwróć uwagę na
słowiańską wokalizację uwzględniającą nakładanie głosów. To
trafia do mnie o wiele bardziej, niż wcześniej prezentowane włoskie
zaśpiewy. Szczerze mówiąc – dla mnie hit zimy.
</p><p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/9vLupooVhsc" width="320" youtube-src-id="9vLupooVhsc"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"> GRAI „W obiatiah
Mary”</div><p></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanek
trzeci: Ja, Olcha! Jak mnie słyszysz?</h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Jeśli
spodobał Ci się słowiański sposób śpiewania z nakładaniem na
siebie kolejnych głosów, to zapraszam do Krakowa. Oto pani Anna
Maria Oskierko ukrywająca się pod pseudonimem OLS.
Człowiek-orkiestra, której muzyki mogę słuchać prawie bez końca.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Słuchanie
jej płyt jest prawdziwą podróżą do świata, który został za
granicą zwyczajnej, suchej codzienności. Jest innym rodzajem
śnienia. Kilka, kilkanaście ścieżek wokalu splatających się w
wielobarwny wzór owinięty wokół stosunkowo prostych melodii i
wyrazistych rytmów tworzą osnowę odrębnej rzeczywistości.
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/I_kjtBKyHB8" width="320" youtube-src-id="I_kjtBKyHB8"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">OLS „Wiedźmowa”</div><p></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanek
czwarty: Rytuał</h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>(…)
różne rzeczy nam się przydarzają, ponieważ jesteśmy dalecy od
standardów klasycznego zespołu rockowego, który najczęściej
przewozi gitary, mikrofony i kilka bębnów. (…) U nas sprawa jest
dużo bardziej skomplikowana, ponieważ przewozimy przez granice
przedmioty klasyfikowane jako broń: dziewięć długich włóczni
oraz miecz i noże z kości (…)</i></p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Christopher
Juul (HEILUNG) w wywiadzie dla „Noise Magazine” (3/2019)</p>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">O
ile OLS ewokowała atmosferę rytuału, jakiejś pozaczasowej żertwy
serca, to w przypadku HEILUNG mamy już pełne zanurzenie w tej
tradycji. Nominalnie trzon zespołu stanowi trójka artystów, ale na
scenie HEILUNG rozwija się w ćwierć setki postaci uzbrojonych
zarówno w sensie przenośnym, w instrumenty (np. „szamański”
bęben ozdobiony motywem wykonanym własną krwią), jak i dosłownie,
we wspomniane włócznie i miecze. Włócznie uderzające w deski
sceny okazują się być ciekawymi instrumentami. Zwłaszcza, gdy w
półmroku trzymają je wojownicy o pomalowanych na czarno twarzach.
W tym miejscu proponuję bardziej kameralny, ale też i chyba
najbardziej hipnotyzujący utwór: „Krigsgaldr” z festiwalu
Castlefest z roku 2017, gdzie nasi Germanie rozbili bank
popularności. Utwór śpiewany jest w języku starogermańskim z
angielskim interludium, w którym wyrecytowane jest tłumaczenie
tekstu. Zapnij pasy…
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/QRg_8NNPTD8" width="320" youtube-src-id="QRg_8NNPTD8"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">HEILUNG „Krigsgaldr”
(live)</div><p></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanki
piąty i szósty: W stepie szerokim</h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Ale
gmeranie w tradycji ludowej przy pomocy ciężkiego brzmienia nie
jest domeną wyłącznie europejską. Co powiesz na mongolski
hard-rock połączony ze śpiewem gardłowym (<a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Ch%C3%B6%C3%B6mej" title="Chöömej">chöömej</a>)? Brzmi jak
spocony sen po melanżu na dożynkach w Szczebrzeszynie? Zapewniam,
że muzycznie prezentuje się o wiele lepiej:</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/jM8dCGIm6yc" width="320" youtube-src-id="jM8dCGIm6yc"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">THE HU „Wolf Totem”</div><p></p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Jeśli
zastanawiasz się w tym miejscu co byłoby, gdyby nasi zacni
potomkowie Temudżyna próbowali grać covery zachodniego rocka, to
proszę – oficjalny cover „Sad But True” METALLIKI. Tak, po
mongolsku.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/QpxA_ZxGX_M" width="320" youtube-src-id="QpxA_ZxGX_M"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">THE HU „Sad But True”
(Mortal Kombat 7,5?)</div><p></p><h4 align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Przystanek
siódmy: Nico, nico, ni!</h4>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Wycieczkę
kończy moje małe <i>guilty pleasure</i>. Oto coś, czego do końca
opisać nie mogę, bo wciąż próbuję odkryć kolejne fragmenty
układanki kontekstu kulturowego, w którym to zjawisko jest
osadzone. Ale co do samego zespołu, to zasadniczo WAGAKKI BAND można
opisać jako fuzję zespołu rockowego z folkowym, podobnie jak inne
wyżej wymienione. Z jednej strony mamy gitarę elektryczną, bas
(swoją drogą Asa gra na pięciostrunowej gitarze basowej polskiej
firmy Mayones) i perkusję. Z drugiej cały wachlarz tradycyjnych
instrumentów japońskich: <i>koto</i>, <i>shamisen</i> (wygląda jak
kwadratowe banjo, na którym gra się szpachelką), <i>shakuhachi</i>
(duży flet prosty) i <i>wadaiko</i> (bębny). I wachlarz. I miecz.
Bo wokalistka, Yuko Suzuhana, jest adeptką pewnych tradycyjnych
sztuk japońskich, jak <i>kenshinbu </i><span style="font-style: normal;">(czyli
ukł</span><span style="font-style: normal;">a</span><span style="font-style: normal;">dy
choreograficzne z mieczem</span>) i nie waha się pokazać tego na
scenie. A co grają? No folk-rock, skoro o nich tu mówię. Tak… I
covery vocaloidów, takich jak Hatsune Miku… i współpracują z
Amy Lee (EVANESCENCE) (wspólny utwór „Sakura Rising”). Ale do
tej prezentacji wybrałem fragment ich koncertu ze Stanów
Zjednoczonych. Będzie łatwiej słuchać, a już pokaże to jak
mniej więcej to zjawisko wygląda w akcji.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/RMRSq8lEcck" width="320" youtube-src-id="RMRSq8lEcck"></iframe> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">WAGAKKI BAND
„Kishikaisei” (live)
</div><p></p><p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Nie
wygląda tak dziwnie jak obiecywałem? No to proponuję do własnego
posłuchania koncertowe wykonanie dwóch coverów: j-popowej piosenki
„<a href="https://www.youtube.com/watch?v=izYrlI2zqA8" target="_blank">Senbonzakura</a>” wspomnianej Hatsune Miku (vocaloid i wirtualna piosenkarka japońska)
oraz „<a href="https://www.youtube.com/watch?v=hk1GtYK7BJM" target="_blank">Bring Me to Life</a>” EVANESCENCE.</p>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<br /><br /><br />AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-49186068298142412472021-04-01T10:30:00.008+02:002021-04-01T10:30:00.403+02:00Czeski Shakespeare w gorzkiej pigułce: M. Kundera „Żart”<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">„Żart”
to debiutancka powieść Milana Kundery, którego dotąd kojarzyłem
tylko z nazwiska. Nie mogłem się też na początku w nią „wgryźć”.
Ale gdy już to uczyniłem, to wciągnęła mnie bez reszty, by na
koniec pokazać swoją prawdziwą naturę opowieści o spustoszeniu.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
O czym
jest powieść? Formalnie osnuta wokół wydarzeń jednego dnia i
jednego człowieka: Ludwika Jahna. Ale autor w sposób nad wyraz
osobliwy pozwala w poszczególnych rozdziałach wszystkim postaciom
sączyć monologiczne strumienie świadomości. I to podstępnie
maskując narratora, tak, by czytelnik w najwyższym skupieniu
dopasowywał kształty starając się zrozumieć, czyimi oczyma
ogląda w danej chwili świat.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Monologi.
Przywołałem Shakespeare’a ponieważ rola monologu u Kundery jest
zupełnie podobna, choć warsztatowo o kilka stuleci lepsza. Skąd
wiemy o katuszach Hamleta? Z jego monologów. U Kundery monologują wszyscy,
ale nie jest to męczące. Ma to w sobie coś z leniwego popołudnia
w morawskiej karczmie, gdy zebrane grono znajomych sączy pilznera
pykając z fajki, a jedno z nich opowiada jakiś fragment swojego
życia adekwatny do aktualnego tematu rozmowy. Czytelnik został
przez autora usadzony także przy stole i czasem bardzo mocno odczuwa
się, że postać wprawdzie zaczęła swoją wypowiedź do innej
(najczęściej do Ludwika), ale w pewnym momencie obraca głowę do
mnie, czytelnika, i zwierza mi się ze swoich rozterek, przeczuć i
nadziei. To, co jest groteskowym rytem „burzenia czwartej ściany”
w filmach W. Allena, tu jest naturalnym, prostym podzieleniem się
myślą z czytelnikiem. A wierzcie mi – każdy bohater jest tu
dopracowany psychologicznie, choć nie każdy ma tyle pola, by swoją
część rozwinąć.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Sam
Ludwik jest postacią byroniczną: przeklęty wyrzutek społeczeństwa
wraca, by się mścić. Jak doszło do jego wykluczenia? Przez głupi
żart. Otóż napisał on na pocztówce do swojej sympatii, która z
najwyższym zachwytem opisuje swój pobyt na szkoleniu partyjnym,
dość ironiczną uwagę zakończoną równie ironicznym hasłem
„Niech żyje Trocki!”. Tylko, że Stalin jeszcze żyje… Nie
wiem, czy trafi do Ciebie groza tego stwierdzenia. Ludwik dość
szybko wydalony zostaje ze studiów, z partii – z życia. Zostaje
pariasem komunistycznego systemu. Stan pozapartyjny nie pozwala mu na
nic. Wcielają go do wojska, ale jako pozapartyjny nie może dostać
broni, więc ląduje z innymi „politycznymi” w karnym oddziale,
który pracuje w kopalni. Traktowani jak więźniowie bez określonego
czasu wyroku, po zwolnieniu z wojska muszą „dobrowolnie”
pracować nadal w kopalni przez kolejne trzy lata. Przetrwać to
wszystko pomaga mu Łucja – nieśmiała dziewczyna z internatu,
która stroni od rówieśników. Zakochują się w sobie, lecz splot
różnych przyczyn powoduje, że związek kończy się dość
gwałtownie i tragicznie. A w Ludwiku cały czas żyje gorycz tego
dnia, gdy wyrzucono go z partii i pamięta dokładnie kto był
głównym kapłanem obrzędu tej czerwonej ekskomuniki. I zemsta
wzrasta w nim jak Zmora w Kutrzebie z <a href="https://marginopis.blogspot.com/2016/12/inne-klechdy-nic-nowego.html" target="_blank">powieści P. Majki</a>. Knuje
długi, obliczony na lata plan tej wróżdy. I tu dochodzimy do dnia,
w którym dzieje się akcja powieści. Niczym u Stratfordczyka, na
scenie pojawiają się niemal wszystkie dotąd spotkane postaci, ale
gdy tragedia zemsty się rozpędza, jednocześnie rusza komedia
pomyłek. To już <i>spécialité de la maison</i> czeskiej
literatury. Zgroza, pełen zażenowania śmiech i zniechęcenie –
to wszystko przepełnia zarówno bohaterów, jak i czytelnika. Zemsta
nie wychodzi tak samo jak i heroiczne gesty pohańbionych. Nic nie
okazuje się tym, czym się wydawało wcześniej, a ostatnia scena
pozostawia niepewność co do losów bohaterów.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Opada
kurtyna. Niepotrzebne maski poniewierają się na proscenium.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Młodzi
ludzie nie są przecież winni temu, że grają; nie są jeszcze
uformowani, a życie rzuca ich w uformowany świat i muszą się
zachować jak ludzie uformowani. Korzystają zatem bez namysłu z
gotowych form, wzorów i schematów, tych, które podobają im się
najbardziej, które są w modzie, z którymi im do twarzy – i
grają.</i></div>
<div align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">M.
Kundera „Żart” (tłum. E. Witwicka)</div>
<p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">PS.</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Milan
Kundera dziś obchodzi 92 urodziny. To nie żart. Wszystkiego
najlepszego, Panie Milanie!</div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> </div><div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-kcezOgnM1r0/YGS8i_sapuI/AAAAAAAAAoM/-28lVJ6jED4cnfItPXJTjv5uY-QiJRhbwCLcBGAsYHQ/s700/Milan_Kundera.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="459" data-original-width="700" src="https://1.bp.blogspot.com/-kcezOgnM1r0/YGS8i_sapuI/AAAAAAAAAoM/-28lVJ6jED4cnfItPXJTjv5uY-QiJRhbwCLcBGAsYHQ/s320/Milan_Kundera.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Milan Kundera (<a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera" target="_blank">źródło</a>)<br /></td></tr></tbody></table><br /> </div>
AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5141363318946178596.post-6785363602016795842021-03-26T21:00:00.051+01:002021-03-26T22:59:29.903+01:00... jak rozmawiać trzeba z psem<p>
</p><p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Wy nie wiecie, a
ja wiem,<br />Jak rozmawiać
trzeba z psem,</i></p>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Bo poznałem
język psi,<br />
Gdy mieszkałem w
pewnej wsi.</i></p>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>A więc wołam: -
Do mnie, psie!<br />
I już pies
odzywa się.</i></p>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Potem wołam: -
Hop-sa-sa!<br />
I już mam przy
sobie psa. </i>
</p><p align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">J.
Brzechwa „Jak rozmawiać trzeba z psem”</p>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">W
„Dociekaniach filozoficznych” Wittgenstein zawiera myśl, że
gdyby lew umiał mówić, nie potrafilibyśmy go zrozumieć. Fakt, że
ten drapieżnik nie zna naszego języka jest drugorzędny. Przed
wszystkim nie miałby o czym z nami rozmawiać. Brakuje tej wspólnej
platformy myślowej, którą wytworzyliśmy jako ludzie w postaci
kultury i wychowywania się w niej (<i>casus</i> „wilczych dzieci” i
Kaspara Hausera zdaje się w jakiś sposób wspierać tę tezę). Czy
jednak „rozmowa”, o której myślał Wittegnestein, to jedyny
sposób komunikacji?</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Całkiem
niedawno natknąłem się na artykuł w Smithsonian Magazine pt. „<a href="https://www.smithsonianmag.com/science-nature/dog-gazes-hijack-brains-maternal-bonding-system-180955019/" target="_blank">Dog Gazes Hijack the Brain’s Maternal Bonding System</a>”, w którym
przedstawia się badania naukowe wskazujące, że spoglądanie w psie
oczy (pod warunkiem jakiegoś związku z psem) powoduje wydzielanie
oksytocyny, tego „hormonu macierzyńskiego”. Jest to jedyny
potwierdzony naukowo taki przypadek występujący <b>między
gatunkami</b><span style="font-weight: normal;">.</span></div>
<p align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-weight: normal;"></span></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/--6TPsPZGKCA/YFsD8_kgYHI/AAAAAAAAAoE/6wtMyyERVjAtPmgR8f8eRj8RQ-2T-K3fgCLcBGAsYHQ/s800/nagasawa1hr.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" src="https://1.bp.blogspot.com/--6TPsPZGKCA/YFsD8_kgYHI/AAAAAAAAAoE/6wtMyyERVjAtPmgR8f8eRj8RQ-2T-K3fgCLcBGAsYHQ/s320/nagasawa1hr.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">(<a href="https://www.smithsonianmag.com/science-nature/dog-gazes-hijack-brains-maternal-bonding-system-180955019/ " target="_blank">źródło</a>)</td></tr></tbody></table><span style="font-weight: normal;"><br /></span><p></p>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"> Mamy
baśnie i podania o ludziach rozmawiających z ptakami i
niedźwiedziami. Mamy baśnie o gadających koniach i
przesądotradycję, że w noc wigilijną zwierzęta gospodarskie
mówią ludzkim głosem. Tu mamy coś mniej, ale też coś więcej.
Kontakt międzygatunkowy. Bez słów, na poziomie fizjologicznym.
Bez słów, na poziomie fizjologicznym. Bardzo często mówiąc o kontakcie myślimy o wymianie słów. Dlaczego? Dlaczego nie o wymianie doznań? Dlaczego przedkładamy abstrakcyjne formuły komunikacyjne nad te najpierwsze, oparte o reakcje hormonalne organizmu. Gdy mówię „kocham”, nie osiągnę takiej mocy przekazu, jak poprzez przytulenie kochanej osoby. Dlaczego w swoich baśniach „sprowadzamy do swojego poziomu” zwierzęta, zamiast znajdować z nimi wspólną, pozaintelektualną płaszczyznę?<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
A
jak sobie wyobrażamy kontakt z Obcym? Stanisław Lem, mój ulubiony
prorok antykontaktowy, najostrożniej (a przy tym niezwykle
optymistycznie, jak na niego) kreśli pewną możliwość w
„Solaris”. Wydaje się, że mało który czytelnik jeszcze jest w
stanie rozsmakować tę scenę, przebrnąwszy przez ciężki od
filozoficznej zadumy korpus powieści. Ale spróbuję zacytować ten
fragment, mimo że jest dość długi:</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>Usiadłem
na szorstkiej, spękanej powierzchni, mając kilkanaście kroków za
sobą helikopter. Czarna fala wpełzła ciężko na brzeg,
rozpłaszczając się i tracąc jednocześnie barwę; kiedy się
cofnęła, po krawędzi calizny spływały drżące nitki śluzu.
Obsunąłem się jeszcze niżej i wyciągnąłem rękę ku następnej.
Powtórzyła wówczas wiernie ów fenomen doświadczony przez ludzi
pierwszy raz nieomal przed wiekiem: zawahała się, cofnęła, oblała
moją dłoń, nie dotykając jej jednak, tak że między powierzchnią
rękawicy a wnętrzem zagłębienia, które od razu zmieniało
konsystencję, stając się z płynnego prawie mięsiste, pozostała
cienka warstewka powietrza. Uniosłem wówczas wolno rękę, fala, a
raczej jej wąska odnoga, poszła za nią w górę, wciąż okalając
moją dłoń coraz jaśniej przeświecającym, brudnozielonkawym
otorbieniem. Wstałem, bo inaczej nie mogłem podnieść wyżej ręki;
przesmyk galaretowatej substancji napiął się jak rozchybotana
struna, ale się nie urwał; podstawa całkowicie rozpłaszczonej
fali jak dziwne, cierpliwie końca tych doświadczeń oczekujące
stworzenie przylgnęła do brzegu wokół moich stóp (także ich nie
dotykając). Wyglądało to, jak gdyby z oceanu wyrósł ciągliwy
kwiat, którego kielich otoczył moje palce, stając się dokładnym,
choć niedotykającym ich negatywem. Cofnąłem się. Łodyga
zadrżała i jakby niechętnie wróciła w dół, elastyczna,
chwiejna, niepewna fala wezbrała, wciągając ją w siebie, i znikła
za krawędzią brzegu. Powtarzałem tę grę, aż znowu jak przed stu
laty któraś z kolei fala obojętnie odpłynęła, jakby syta nowego
wrażenia, i wiedziałem, że na przebudzenie jej „ciekawości”
musiałbym czekać kilka godzin. Usiadłem jak poprzednio, ale jak
gdyby odmieniony tym z teorii tak dobrze znanym zjawiskiem, które
wywołałem; teoria nie mogła, nie potrafiła oddać realnego
przeżycia.</i></div>
<div align="justify" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><i>
W
pączkowaniu, wzroście, rozprzestrzenianiu się tego żywotworu, w
każdym z jego ruchów z osobna i we wszystkich naraz przejawiała
się jakaś – chciałoby się powiedzieć – ostrożna, ale nie
płochliwa naiwność, kiedy usiłował zapamiętale i szybko poznać,
ogarnąć nowy, spotkany nieoczekiwanie kształt i w pół drogi
musiał się cofnąć, kiedy groziło przekroczenie tajemniczym
prawem ustanowionych granic. Jak niewypowiedzianie kontrastowała owa
zwinna ciekawość z ogromem, który sięgał w blaskach wszystkich
horyzontów. Nigdy jeszcze nie odczuwałem tak jego olbrzymiej
obecności, silnego, bezwzględnego milczenia, oddychającego miarowo
falami. Zapatrzony, osłupiały schodziłem w niedostępne, zdawałoby
się, regiony bezwładu i w narastającej intensywności zatraty
jednoczyłem się z tym płynnym, ślepym kolosem, jakbym bez
najmniejszego wysiłku, bez słów, bez jednej myśli wybaczał mu
wszystko.</i></div>
<div align="right" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">S. Lem
„Solaris”</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</div>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">Innego kontaktu nie
będzie.</p>
<p style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><br />
</p>
<p></p>AlttiAnonimhttp://www.blogger.com/profile/04178693038596129493noreply@blogger.com2